Na wsi mieszkamy od czterech lat. Do tej pory była to mała beskidzka wioska. Mały drewniany domek. Wynajmowany.
Domek stoi na osuwisku i dzięki temu (brak pozwoleń na budowę) ma
ładną niezabudowaną przestrzeń dookoła.
Właściwie ta wieś miała być „na
próbę”, na chwilę, przystankiem w drodze do… nie wiedzieliśmy
jeszcze czego. Ale życie na wsi szybko zmienia człowieka. Otwierają
się zablokowane pokoje w głowie, w sercu (a może duszy?).
Zaczyna się obserwować łąkę przed
domem, podchodzące sarny i ślimaki, przyglądać owadom, które
wpadają przez okno i patrzeć jak tłusty pająk w kącie próbuje
je złapać, słuchać ptaków, tupotu kuny biegającej po strychu i
popiskiwań myszy, które jesienią bezpardonowo wprowadzają się do
domu. Trzeba zasiać, żeby mieć. Na wiosnę pomyśleć o drewnie na
zimę. Trzeba naprawić, żeby nie było zepsute. Trzeba zrobić,
żeby żyć.
Ta prosta logika i odkrywany świat
zaczynają wypełniać dopiero co otwarte pokoje i po chwili już
wiadomo, że inaczej żyć – byłoby trudno.
Dosyć szybko zaczęliśmy szukać
miejsca dla siebie, gdzie można by rozwinąć skrzydła i zacząć
wykorzystywać zdobywaną powoli wiedzę zarówno dzięki Internetowi
(patrz: notatka o wdzięczności), jak i kontaktom lokalnym.
Właściwie każde Spotkanie z człowiekiem na wsi, to była dla nas lekcja. Szczególnie po pierwszej przetrwanej przez nas zimie, ludzie jakby bardziej się otworzyli:)
Tylko trzeba pytać, wytrwale pytać.
Niektóre sprawy, niezrozumiałe dla miastowego, są tak oczywiste
dla mieszkańca wsi z dziada-pradziada, że nie przyjdzie mu do głowy
nawet o tym wspomnieć.
W tej tymczasowości, która już nas
momentami męczyła, bo nie można było podjąć żadnego działania
długoterminowego (np. posadzenia drzewa), udało się parę spraw
pchnąć do przodu. Dzięki nabytej wiedzy teoretycznej i
praktycznej, nie będziemy już takimi strasznymi „miastowymi”,
jak te 4 lata temu.
K. zdobył sprawność kosiarza kosą,
rębacza siekierą, odróżniania drewna łącznie z jego najlepszym
przeznaczeniem. Z sukcesem zrobił też parę mebli, a parę starych
odnowił. Ja w tym gospodarstwie robię za specjalistę od żywienia
i upraw. Specjalista – może zbyt dumnie – ale ktoś robić musi.
Gotowanie zawsze lubiłam i
przychodziło mi to łatwo. Dieta na wsi, mocno nam
się zmieniła. Odpadło wiele produktów "wyszukanych", a przybyło wiele produktów wyszukanych... na łące przed domem, w lesie za domem, w krzakach nad domem.
Ogród zaś - to był nowy świat, w który
wkraczałam niepewnie, małymi krokami, ale z ogromną ekscytacją.
Dzięki tymczasowości miałam możliwość na eksperymenty,
obserwowanie, szukanie odpowiedzi, czytanie kolejnych książek,
które podsuwały inne możliwe rozwiązania.
A nauka dla mnie z tego taka - nie ma
co narzekać na tymczasowość – raczej z niej korzystać. Może
się okazać, że to jest właśnie TEN czas, który może być
bardzo owocny i który się już nigdy nie powtórzy.
Nasz tymczasowy dom wiosną |
i zimą |
Wykopują spod śniegu opadłe jesienią jabłka |
Eksperymenty ogródkowe |
Grządka wzniesiona z pomidorami |
Dodam tylko, że pomidory z ostatniego zdjęcia rosły pięknie, wydały dużo wspaniałych owoców, w końcu jednak dorwała je choroba. Te, które ocaliłam, skończyły jako konfitura z zielonych pomidorów. W tym roku będę próbować z inną odmianą, też w gruncie.
Wszystko przychodzi we właściwym czasie.. Pięknie piszesz i już widzę, że masz bardzo podobną 'filozofię' do mojej, więc będę tu wracać:)
OdpowiedzUsuńMiłym gościom mówimy - tak:)
UsuńBazylio wszystko o czym piszesz jest i mnie bliskie, zostaję więc na dłużej!:) Pozdrawiam ciepło:):)
OdpowiedzUsuńMiejsca dużo. Dziękuję i zapraszam:)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, teraz też mam coś w rodzaju tymaczasu, ale za nic bym nie oddała tego doświadczenia. Obecnie zbieramy i odkładamy pieniądze na budowę własnego domu na swojej ziemi :)
OdpowiedzUsuńBo niektórzy tak mają, że wiedzą takie rzeczy od początku:) Powodzenia w zbieraniu kaski!
Usuńgdy zauważysz pierwsze objawy choroby u pomidorów - myślę że o brązowe plamki Ci chodzi - zerwij zdrowe owoce, mogą być zielone i ułóż w skrzynkach na strychu, będą powoli dojrzewać nawet do grudnia
OdpowiedzUsuńTak też zrobiłam. Niestety, nawet u tych najbardziej zielonych bez żadnych oznak choroby, pojawiały sie brunatne plamy w momencie kiedy zaczynały łapać kolory. Sporo sie zmarnowało.Zobaczymy jak będzie w tym roku na nowej ziemi. Troche się wzbraniam przed tunelami czy szklarniami - mam z tym jakiś problem - wstyd się przyznać - chyba estetyczny:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja przez całe życie żyję niejako tymczasowo. Mieszkałam gdzieś czasem kilka lat, czasem kilka miesięcy. Zawsze szybko zapuszczałam korzenie, choć czasem płyciutko, ale czułam się u siebie, tak jakby to wcale nie był tymczas. Teraz też nie wiem, czy jeszcze gdzieś nie wyruszę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
P.S.
A ogród Twój bardzo podobny do mojego.
Takie zmiany miejsc, jeśli nie podszyte chęcią uciekania, potrafią być mocno rozwojowe, wietrzą głowę z rutyny i stereotypów. A czasem potrafią jeszcze bardziej przywiązać do "swojego" miejsca i docenić je.
UsuńWłasne doświadczenia - bezcenne ! Choćlepiej uczyc si8e na cudzych błędach niz na własnych :-))).
OdpowiedzUsuńNatura "Zosio-samosiowa" trochę przeszkadza uczenia się na cudzych błędach, ale robię co mogę:)
Usuń