przy-ziemne

przy-ziemne

27 sierpnia 2015

Notatka-sprostowanie

Errata z poprzedniej notatki okazała się na szczęście wielką pomyłką. Feluś żyje i ma się dobrze! Spędził noc w stodole, utknąwszy w głębokiej dziurze pomiędzy murem a kostkami siana.

Feluś
Niniejszym odszczekuję niesłuszne (tym razem) oskarżenie lisa.

25 sierpnia 2015

Notatka o przybytku i ubytku... i errata

Dopisuję niestety kolejny ubytek - straciliśmy wczoraj Felusia. Był to kogut-marzenie. I piękny, i mądry, i pracowity. Nie wiem czy był smaczny - to wie nasz okoliczny lis (albo liszka).

Zaczęło się od ubytku. Jakiś miesiąc temu woda w naszej studni zaczęła niepokojąco obniżać poziom. Pogoda jaka jest, wszyscy wiedzą, nie było więc widoków na to, że coś się poprawi.
Podjęliśmy próbę wzmocnienia studni poprzez wwiercenie pod ciśnieniem wody kilkumetrowych perforowanych rur w dno.
Mimo dobrego nastroju towarzyszącego pracy sytuacja niewiele się poprawiła. Codziennie przez kilka dni mogliśmy sobie dopompować po kilkadziesiąt litrów wody. Jednak po dalszej fali upałów skończyło się również i to. Na potrzeby gospodarcze przywoziliśmy wodę w plastikowyh baniakach od sąsiadów podpiętych do wodociągu, ale w końcu zasililiśmy studnię w ten sposób:
Na jakiś czas wystarczy. Pewnie trzeba będzie dowieźć jeszcze parę razy. Stoimy w kolejce do wiercenia studni. Termin mamy na drugą połowę września. Póki co odpadło mi wiele nie tak niezbędnych czynności jak pranie czy podlewanie. A kąpiele i  mycie garów można wykonać w "szklance wody".

Nie ma jednak co narzekać. Przynajmniej mamy zieloną trawę na pastwisku, co jak się okazało, nie wszędzie jest takie oczywiste. A skoro tak, to przywieźliśmy jeszcze kilka owieczek od Rogatej Owcy. Przyjemna to była wycieczka. Gospodarze przyjęli nas suto zastawionym stołem, pysznym winem i swoim interesującym towarzystwem. Dobrze spotykać takich ludzi na swojej drodze. Widzisz się drugi raz w życiu, witasz jak ze starym znajomym, siadasz i gadasz, i gadasz...
Owocem tej podróży jest pięć młodych dziewcząt w naszym stadzie. Mamy ich teraz dwanaście plus Bazyl. Nowicjuszki przez kilka pierwszych dni trzymały się w kupce, zbierały trochę szturchańców od starszych koleżanek, Bazyl dokładnie je obwąchał i na razie dał spokój.

Jeszcze zielono ale widać już zbliżającą się jesień.
Następnego dnia po powrocie z Dolnego Śląska zaczęły się pojawiać na świecie puszyste kulki.
Najpierw trzy, potem pięć, w sumie dwanaście z trzynastu podłożonych jaj. Ostatnie jajo nie chciało wydać na świat młodego, potrzymaliśmy jeszcze przez dobę w inkubatorze:
(w wielkanocnym koszyczku przygotowanym przez Małą M.)

ale ostatecznie okazało się niezalężone. Nie udało się również uratować jednego młodego pisklątka, słabowitego od początku. Ostatecznie mamy jedenaście młodych-pierzastych.

Po liczbie zdjęć pisklakowych łatwo odgadnąć, że to moje pierwsze "wykluwanie". Oczywiście emocje, telefony z pytaniami co robić, żeby było dobrze. Nie przesadzać, nie przeszkadzać, ale też nie zaniedbać. Dzięki mojej przyjaciółce Joli, która poniekąd jest matką chrzestną maluchów (od niej pochodzi kwoczka) i Kuro Neko jakoś udaje mi ogarnąć towarzystwo. Właściwie teraz ogarnia je już kwoka, ale ja uzurpuję sobie prawo do bycia kwoką-alfa i trochę się wtrącam...

Jeśli chodzi o przybytki, to przybywa mi również pomidorków. Wydaje się, że tylko im ta susza nie przeszkadza. Mam pomidorowe zbiory (dojrzałe!) pierwszy raz po czterech latach prób. Owocują zarówno te w tunelu, te pod daszkiem przy ścianie domu, jak i te w ogrodzie pod niebem.
Pierwszy większy zbiór różnych kształtów, rozmiarów...
... i kolorów
To dobrze, bo można częstować gości pomidorami i kozim serem. Ciągle nie mogę się nadziwić, że mimo  "zadupia" odwiedza nas tylu znajomych. Fajne takie odwiedziny. Zwykle ożywcze, inspirujące, często odkrywcze, jak na przykład ta Sylwii i Sebastiana. Sebastian wypatrzył u nas na skarpie wierzbówkę kiprzycę, Sylwia zebrała liście i powiedziała co z nimi zrobić. Zastosowałam się do instrukcji i popijam sobie teraz Iwan czaj. Ha!
Takie "blogowe" wizyty mają również tę zaletę, że można od razu przejść do sedna rzeczy. Z grubsza wiemy co u nas, bo się przecież czytujemy, po kilku zdaniach wiadomo, że nadajemy na podobnych falach, więc z marszu przechodzimy do omawiania zalet i wad glebogryzarki, grawitacyjnego systemu wodnego czy kontaktów z lokalnymi mieszkańcami. A o czym rozmawiali nasi Faceci przy okorowywaniu okrajek, to już nie wnikam...
Znajomi przyjeżdżający z dzieciakami cieszą się, że teren duży, nie ma dróg, można spuścić małe z oka. Za to zwierzątek dużo, co jest atrakcją przynajmniej na chwilę. A jeszcze lepszą atrakcją jest stodoła załadowana po dach kostkami siana. Każdy z odrobiną wyobraźni domyśli się, co mogą z tym zrobić dzieci... 
Mamy też lokalne atrakcje:
Nasza wieś słynęła kiedyś z wiatraków. Zostało kilka. Ten jest w najlepszym stanie i działa. Jego właściciel co roku miele swoją mąkę.
Za atrakcje uchodzą również inne urządzenia, które u nas są jeszcze w codziennym użytku.
Rozmowy z przyjeżdżającymi z miasta przyjaciółmi zawsze dla nas podnoszące na duchu. Bo ładnie, bo przy lesie, bo spokój, bo ptaszki i nawet jeśli czai im się w oczach przerażenie na myśl o ogromie pracy, który jeszcze potrzebny, to i tak to jakoś motywuje pozytywnie.
Wszystkim odwiedzającym - dziękujemy:)

4 sierpnia 2015

Notatka o tłoczeniu oleju i zachłanności

Wypróbowaliśmy w końcu sprzęt do tłoczenia oleju.


Nie ma potrzeby szczegółowego opisu urządzenia, bo dostarcza go strona producenta (manual nawet po polsku), a wiele cennych uwag można znaleźć również na tych stronkach: TUTAJ (w opisie i komentarzach) oraz TUTAJ
Podzielę się zatem krótkim naszym doświadczeniem.
Tłoczyliśmy ziarna łatwo u nas dostępne, czyli siemię lniane, orzechy włoskie, słonecznik w łuskach i bez. Z tym, że to jeszcze z ubiegłorocznych zbiorów. Niestety, jak się okazało, zaczęliśmy od tematu najtrudniejszego - tłoczenia nasion lnu. Kręcąc w pocie czoła i obawiając się o nowy w końcu sprzęt, który zgrzytał i jęczał, dotarliśmy do ww. komentarzy i odpuściliśmy na razie len.
Lniany początek nie był udany.
Z orzechem włoskim poszło już łatwiej. Wytłoczoną miazgę można wykorzystać do ciasteczek lub innych spożywczych pomysłów.

Powstały za to próbki oleju orzechowego i słonecznikowego (tłoczony z łuskami i bez).

Pracy jest sporo, nie będę ukrywać. Można się zastanawiać czy warto. Ale... oleje są znakomite! Smak, zapach i konsystencja dają do myślenia. A pierwsza myśl - nigdy wcześniej nie piłam prawdziwego oleju. Lokalnie nie znalazłam dostępu do małych olejarni, a oleje przywożone nam czasem ze sklepów eko, nie są warte swojej ceny. Dopuszczam oczywiście autosugestię, dlatego oleje będziemy testować na gościach. W razie innego odbioru postaram się o notatkę bardziej obiektywną. 
Na następne kręcenie mamy zarezerwowany u Sołtysa rzepak.

Przy jednej dojnej kozie łatwo popaść w zachłanność na mleko, bo chciałoby się poeksperymentować z takim serkiem i z takim. A tu mleka mało... Ulegliśmy zatem temu podłemu uczuciu i mamy drugą kozią dziewczynę. 
Różyczka* jest pierwiastką. Kilka miesięcy temu urodziła swoje pierwsze dziecię, a my jesteśmy pierwszymi (niedoświadczonymi) opiekunami, którzy próbują ją doić. Jest przy tym trochę zabawy. Powiem tak: uczymy się siebie.
Wejście do stada odbyło się prawie bezproblemowo. Okazało się, że starsza Białka będzie jednak szefową. Ustawia młodą do pionu i rozdaje jej szturchańce. Za to Bernard zdecydowanie się ucieszył z towarzyszki rówieśniczki. Biegają śmiesznie w bocznych podskokach i wywijają "koziołki" - echhh nastolatki.
Białka z Różyczką.
Z owcami na razie widzą się przez siatkę. Było już oglądanie, obwąchiwanie się i pierwsze próby na rogi. Nie wygląda to groźnie, więc chyba niedługo połączymy ich na pastwisku.

No i wreszcie.... Jedna z kur siadła na jaja!

Pozdrowienia wakacyjne (=pracowite) dla Wszystkich!

* Chyba jest jasne, że autorką wszystkich zwierzęcych imion w naszym gospodarstwie jest Mała M:)