Sobota*. 5 rano. Szaro buro. Leje deszcz poganiany zimnym północnym wiatrem.
Ciepła kawa z przyprawami. Można bez wyrzutów zaniedbania posiedzieć przy komputerze.
Wiosna u nas jeszcze nie wybuchła. Raczej subtelnie daje znać, że jest, ale jak jej się spodoba, to może jeszcze jej nie być. Pączki na drzewach i owszem. Zawilce, miodunki i pszonki w lesie i owszem. Ciepłe, słoneczne dni zdarzają się. Ale w przewadze nadal kolory sepii.
Ponieważ pojawiają się pytania o kopułę po zimie, to dzisiaj chciałabym podsumować trochę ten i inne tematy.
1. Kopuła. Zimowanie przebiegało w nader przyjemnej atmosferze. Jest ciepła. To z pewnością jej niezaprzeczalna zaleta. Przez całą zimę nie było sytuacji, że pierwszą rzeczą, którą musiałam zrobić rano, to napalić w piecu. W cieplejsze lub mroźne, ale słoneczne dni zimowe paliło się dopiero od popołudnia.
Wewnątrz panuje dosyć fajny klimat. Nie za sucho, nie za wilgotno. Szybko uciekają zapachy np. z gotowania czy smażenia.
Antresola użytkowana jest głównie jako suszarnia. Jeśli był mus spania tam, trzeba było dosyć wcześnie zakończyć palenie w piecu, żeby dało się tam oddychać. Obecne wywietrzniki nie dają rady, trzeba się zastanowić nad dodatkowym systemem wentylacji.
O próbie obciążenia śniegiem właściwie trudno mówić, bo opady tej zimy jakie były, wszyscy wiedzą. W każdym razie, to co napadało szybko zsuwało się z kopuły, ale to raczej za sprawą folii.
Tynki gliniane wewnątrz popękały, głównie w miejscach styku gliny z drewnem, czyli tam, gdzie drewno doschło i się skurczyło. Tym się nie przejmujemy, normalne zjawisko, a i tak czeka nas jeszcze przynajmniej jedno tynkowanie wewnętrzne. Są też inne pęknięcia, od rogów okien w górę. Tym się przejmujemy, ale z histerią czekamy na wiosenne ściągnięcie folii zewnętrznej. Wtedy zobaczymy jak to wygląda po drugiej stronie.
Sam kształt okazał się dosyć przyjazny do mieszkania. Przestrzeń jest oczywiście do własnoręcznego zagospodarowania, bo standardowe meble, owszem wchodzą, ale nie da się nimi urządzić całości. No i nie ma jeszcze tych wszystkich szafeczek, schowków, półek, parapetów, czyli tego, co w normalnym domu użytkuje się w celu porozmieszczania różności.
To co udało mi się samej zrobić, szybko się zapełniło i przestało wystarczać.
Nasz wiosenny stolik wygląda zatem tak:
A wiosenne okno tak:
Tym ostatnim zdjęciem płynnie przechodzę do punktu drugiego:
2. Uprawy. A właściwie rezultaty zimowego ściółkowania. Wspominałam kiedyś, że przez zimę chciałam poeksperymentować z różnymi materiałami do ściółkowania. Kartony + liście + słoma/siano. Kartony + słoma/siano. Kartony + liście. Sama słoma/siano. Jak się łatwo domyślić, najlepsze rezultaty dało pierwsze rozwiązanie najbardziej urozmaicone. Same liście na kartonach wywiało. Słoma/siano, mimo dosyć grubej warstwy, pozwoliły na rozprzestrzenienie się "roślinności niechcianej".
Ale UWAGA: najlepsze z najlepszych są miejsca, gdzie przed ściółkowaniem były posiane poplony. Zdążyły one wyrosnąć i przekwitnąć. W moim przypadku były to gryka i facelia. Nie zbierałam ich, nie ścinałam, nie usuwałam tylko zaściółkowałam na to. Co prawda na zbiór gryki miałam ochotę, ale choć pięknie kwitła, obrodziła tak sobie.
Ubiegłej wiosny, kiedy mój obszar uprawowy, przeorany i skultywowany, zaczął gwałtownie zarastać, napisałam rozpaczliwego maila do Gorzkiej Jagody, w tonie: co robić??? Na grządki wzniesione nie miałam wtedy materiału, ale innym rozwiązaniem przez Nią podsuniętym było sianie poplonów. Kawałki, które udało mi się wykarczować, a które nie były wykorzystane pod uprawy, szybko zasiałam i zostawiłam. Jesienią przyłożyłam ściółką.
I proszę - widać gruzełki?:
Dla porównania ziemia z części nie tkniętej wcześniej ani uprawą, ani ściółką:A nawet:
W tym roku robię też trochę wałów wykorzystując drobne gałązki, materiał z zimowego ściółkowania oraz to, co wyciągam z owczego schronu. Ciągle największym problemem jest dla mnie dostęp do ziemi, którą mogłabym przysypać te wały. Kompostownik nie wystarcza, a ziemia ze ścieżek pomiędzy się nie nadaje, bo to lita glina.
3. Hodowla.
U nas to tylko kury i owce. Kurki mamy cztery + Blondyn, z czego trzy od stycznia niosą jajka - pyszne i dorodne, a jedna się zastanawia. Co kilka dni znosi żółtko w samej błonce. Jakieś pomysły? W tym roku chciałabym dokupić jeszcze ze trzy-cztery kurki, bo Blondyn zaczął sprowadzać sobie kury od Sąsiadów. Codziennie rano biegnie do nich przyprowadza kilka kurek i wieczorem odprowadza. Hmmm
Owieczki urodziły już wszystkie. W sumie z czterech matek mamy sześć maluchów. Cztery owieczki i dwa baranki. Porody odbyły się poza mną. Co jakiś czas przychodziłam i znajdowałam nowe czarnuszki.
Pastwisko jeszcze nie ruszyło pełną parą, więc owieczki nadal dokarmiane są sianem i smakołykami (jabłkami i marchewką), choć oczywiście największym rarytasem jest suchy chleb.
Tutaj dzieciaki Kingi - Kwieta i Kozłek.
Ponieważ Hildegarda jest wyjątkowa, to i maluchy od niej są inne. Baranek ma białą plamę na głowie i na imię Helios, a owieczka Hera jasne końcówki pyszczka i uszu oraz brązowe kolanka. I niby jest czarna ale widać, że przy samej skórze wełenka jest jasna.
A tutaj jeszcze inne moje zwierzęta. Niehodowlane. Ale chyba "moje", bo przychodzą codziennie, a psy przestały zwracać uwagę.
Życzę Wszystkim przedświątecznej Nadziei, poszanowania zawartości święconych koszyczków oraz pogody ducha (bo ta zewnętrzna ma być podobno taka sobie).
* Tekst powstawał kilka dni dzięki licznym atrakcjom związanym z wirusem żołądkowym.