przy-ziemne

przy-ziemne

30 lipca 2014

Notatka pomidorowa

Mogłaby też nazywać się notatką o uporze, który nie prowadzi do niczego dobrego lub o głupim Polaku po szkodzie. Jak widać, optymistycznie nie będzie.
Mimo licznych zapewnień, że się nie uda, od kilku lat czynię wysiłki, aby mieć pomidory z gruntu - nie pryskane, pachnące wiatrem i słońcem. Nie udaje się... W drugiej połowie lipca nadchodzi licho zwane chorobą grzybową i zwykle pięknie zapowiadające się krzaczki obsypane pomidorami, zamiast dojrzewać i cieszyć serce, zamieniają się dzień po dniu w straszące kikuty.
W tym roku pomidory (rumba ożarowska, bawole serce i malinówka) rosły na grządce wzniesionej, podlewanej gnojówką z pokrzyw i skrzypu, opryskiwane odwarem skrzypowym i rozcieńczonym mlekiem. Nic to nie dało. Właśnie wyrwałam wszystkie krzaki. Oberwałam zdrowo wyglądające zielone owoce do skrzynki z siankiem. Może uda się, żeby chociaż kilka dojrzało sobie w ciemności.
Serce boli.
Dlaczego tak się upieram przy metodzie w gruncie? Ano pamiętam z dzieciństwa ten smak czerwonego pomidorka zerwanego prosto z krzaka i ciepłego jeszcze od słońca. A muszę dodać, że wychowywałam się w rejonie, gdzie w powietrzu było więcej metali cieżkich niż azotu i tlenu - no chyba, że to właśnie pomidorom pasowało.
Naprawdę nie ma sposobu, żeby się to udało? Naprawdę musi być folia lub szklarnia lub oprysk? Echhhh...
Przynajmniej koktajlowe sobie radzą!

Ale nie tylko grób i mogiła! 

Kurdupelki rosną! 


Pimpilą sobie radośnie, skrzydełkami wymachują, a Saba poczuła w sobie zew psa pasterskiego i pilnuje zawzięcie. Parę razy pogoniła już Stasinka, który też chciał popilnować, ale nie dane mu było.


A jeśli cierpliwa kwoczka wytrzyma, to za jakieś dwa tygodnie będzie nowa dostawa maluszków!
Przy okazji bardzo dziękuję Kuro Neko za konsultację w kwestii żywienia:)

No i dostałam niedawno prezent! Praktyczny! Bardzo lubię praktyczne prezenty. W ubiegłym roku była to mała siekierka, taka w sam raz do ciosania szczapek na rozpałkę. 

Po lewej to prezent niedawny. Po prawej trochę dawniejszy:)

Być może papierówki nie są najlepszą odmianą na soki, ale mamy ich zatrzęsienie, no i chcieliśmy wypróbować sprzęt.  Sok wyszedł doskonały!!! Musimy jeszcze ulepszyć technologię, tzn. muszę uszyć woreczek z jakiegoś bardziej zwartego materiału, bo ten dołączony do kompletu przepuszcza pulpę. Soki robiliśmy już dwa razy - pierwszy raz z jabłek ze skórkami, za drugim razem jakoś z rozpędu obraliśmy jabłka. Ten ze skórkami był smaczniejszy. Nie wiem czy to reguła - będziemy próbować z innymi odmianami.

Życzę Każdemu czego tam potrzebuje!:)
My obecnie kilku bezdeszczowych dni, żeby udało się skompletować kostki słomy na budowę.

22 lipca 2014

Notatka o wodzie

Kwestia wody w naszym gospodarstwie od samego początku była delikatnym tematem. Problemu staraliśmy się - nazwijmy to - nie wyolbrzymiać, co oznacza, że z typowym entuzjazmem uznaliśmy, że jakoś to będzie.
Na razie jest studnia kilka metrów od domu, głęboka na siedem kręgów. Wodę czerpie się wiadrem. Jesienią wypompowaliśmy całość wody i trochę zalegającego na dnie mułu. Na wiosnę wody było sporo, ale przy dłuższych suchych okresach lub po większym praniu szybko ubywa i powoli przybywa. Po mocnych deszczach poziom wody się podnosi, ale jest za to mętna i niezbyt smaczna. W ubiegłym tygodniu zdecydowaliśmy się wyczyścić studnię porządnie. Na pierwszy raz zamówiliśmy firmę, żeby zobaczyć jak to się robi. Przyjechała firma - syn z ojcem i kolegą do pomocy. Oczyścili i stwierdzili, że z tej studni nic nie będzie. Nie stoi na źródle, ani nawet porządnym cieku wodnym. Jest zasilana przez to, co dostanie się do niej z ziemi...
Niby przeczuwaliśmy coś takiego, bo Dziadek-Sąsiad mówił, że to nigdy nie była dobra studnia, ale stwierdzenie faktu wprost trochę nas podłamało.
Jak to często bywa w takich firmach, jeden z pracowników okazał się różdżkarzem i znalazł źródło kilkanaście metrów dalej. Podobno na dziewięciu metrach głębokości. Jeśli chcielibyśmy skorzystać z ich usług, to kopią studnie ręcznie. Chyba jednak nie chcemy. Trudno nazawać takie odczucia, ale było w chłopakach "coś", co nie wzbudzało zaufania, mimo, że wszystko, co mówili wydawało się logiczne, ale woda jest nam za bardzo potrzebna, a kasy mamy za mało, żebyśmy ignorowali takie oznaki.
Sprowadziliśmy zatem Szamana - owianego legendą różdżkarza-studniarza ze wschodniej Małopolski. Wysiadł z samochodu i zanim powiedział "dzień dobry" już wskazał źródło na 7-8 metrach. Radość była wielka, przyjechał znajomy już Pan od Koparki, żeby dogadać szczegóły. Roboty ustalone na poranek dnia następnego. Wieczorem jednak, kiedy Sąsiedzi poszli (bo przyjazd Szamana przyciągnął gapiów), Pan od Koparki odjechał, Szaman zaczął tracić animusz i popadać w wątpliwości, że może kamień, że może głębiej, że może koparka nie da rady, że może powinniśmy wiercić... Wykonał parę telefonów do różnych znajomych i szwagrów od odwiertów potwierdzić ceny i dostępność w najbliższym czasie. Nam humory się zwarzyły. W końcu zadzwonił do wyższej instancji - znajomego radiestety, z którym, dzięki łączności telefonicznej, mają mają więź energetyczną. Tamten powiedział, że woda w tym miejscu jest, ale w najlepszym przypadku na 15 metrach, a najlepiej byłoby wiercić do 30 metrów....
Gdyby ktoś miał takie podejrzenia, to nie poddaję w wątpliwość umiejętności różdżkarzy, wydaje mi się jedynie, że na 30 metrach w wielu miejscach można trafić na wodę.
Pan od Koparki został odwołany, podobnie jak zamówione już betonowe kręgi, a my zostaliśmy z naszą starą studnią, kiepską wodą i problemem do rozwiązania.

Poza tym dokonaliśmy wielu prac mało efektownych, choć niezbędnych, żeby posuwać się do przodu. Takimi pracami np. było wysypanie kamieniem zjazdu i parkingu, finalizowanie spraw urzędowych związanych z budową kopuły i oczyszczalni korzeniowej, czyli wizyty w starostwach, gminach, składach budowlanych, przegrzebywanie internetu w poszukiwaniu wiedzy i okazji, dalszy ciąg przeprowadzki (widać już koniec). 

Tymczasem mój ogród pięknie zarasta. Zamierzone i celowe miesza się z przypadkowym i, jak się okazuje, dominującym...



A w ogóle, to dostałam w ostatnią niedzielę 13 takich cudaków, a 13 następnych jest podsadzonych pod kwoczkę.


Przyjechała z nimi karma dla piskląt. Odstawiłam ją i karmię mieszanką jajka z tartą marchewką, zieleninką (pokrzywa, mlecz i młoda trawka) osypane to wszystko rozdrobnioną owsianką. Doświadczone hodowczynie proszę o opinię i porady, czym karmić dalej.

Miłego dnia!


2 lipca 2014

Notatka o lornetce

Wpadł Sąsiad Zza Lasa (nie mylić z Sąsiadem) pogadć. Sąsiad Zza Lasa jest starym kawalerem na gospodarce siedzącym i robiącym na wiosce za tubę, czyli ciekawski i plotki lubiący.
Wpada do nas często (co drugi wieczór), bo jako nowi i lekko nietypowi, budzimy szczególną ciekawość. W sezonie truskawkowym przynosił zawsze kobiałkę truskawek i K. śmiał się, że to jest jego cena za informacje.
Rozmowy są dosyć jednostronne, pytania zróżnicowane. Zainteresowania Sąsiad ZL ma szerokie. 
- Co to za drzewko dzisiaj posadzilaś?
- Dziurę w dachu już załataliście?
- M. była dzisiaj w przedszkolu?
- Jeden kot jest, a drugi gdzie?
- A twoi rodzice jeszcze żyją?
- Ten kredens to po B. (poprzednich właścicielach) został?
- Ile masz lat?
- Jak krowa będzie się cielić, to K. przyjdzie do pomocy?
Kolejność pytań zupełnie luźna, niepowiązana logicznie i trzeba przyznać, że zawsze mnie zaskakuje następnym.

Wczoraj też wpadł spragniony, bo nie było nas przez kilka dni. Dowiedzieliśmy się, że zostawiliśmy otwarte okna, on przychodził codziennie, bo "nic nie mówiliście, że wyjeżdżacie" (sic!), no i na koniec pojechał po bandzie:
- A ty lornetkę masz?
- Nieeee, a po co? (szukam w głowie uzasadnienia, no owszem ornitologiczne, ale jakoś słabo pasuje do Sąsiada ZL)
- Można se na N (kilka domów na równoległym wzgórzu) popatrzeć.
- Nooo, ale na co w N?
- A co ludzie robią przed domem, gdzie kto idzie....
- A! nie przyszło mi do głowy....
Poszedł. Pośmiałam się trochę pod nosem, pokręciłam głową, po czym pomyślałam, że przecież ja też mam swoją "lornetkę"... internetową. Też sprawdzam, co u kogo słychać. Różnica taka, że podglądam historie dobrowolnie udostępnione. Ale nauczyłam się już, że na wsi prywatność jest inaczej zdefiniowana. To jak się zachowujesz, co mówisz i co robisz jest poniekąd dobrem wspólnym całej społeczności służącym do opisu twojej osoby i pewnego zaszufladkowania. Trudno się przechodzi między szufladkami - też trzeba mieć to na uwadze.
Terenem zupełnie prywatnym jest to, co w głowie.

Dobrych myśli zatem życzę!