przy-ziemne

przy-ziemne

1 października 2015

Notatka o studni.

W naszej studni nie ma wody od stu dni? Konkretnie od 60. 
Woda, którą z niej czerpaliśmy, była tam tylko dzięki uprzejmości sąsiadów, którzy dowozili nam co kilka dni po 400 litrów ze swojej studni, na ich i nasze szczęście, stojącej na zasobnym źródle.
Decyzja o wierceniu studni głębinowej zapadła już jakiś czas temu. Pogadaliśmy z ludźmi, którzy już przeszli to doświadczenie, wybraliśmy firmę, ustawiliśmy się w kolejce i czekaliśmy spokojnie odliczając dni do szczęśliwego zakończenia całego przedsięwzięcia. A, jeszcze zaprosiliśmy różdżkarza współpracującego z firmą wiertniczą. Wskazał miejsce optymalne na przecięciu dwóch cieków wodnych na różnych głębokościach. Niedaleko starej studni, a więc i niedaleko domu. Wszystko układało się pomyślnie do czasu nadejścia upragnionego dnia.
Panowie wiertniczy przyjechali. Byli dziwnie spięci i mrukliwi. Po jakimś czasie wyznali, że w ostatnich trzech wierconych przez nich studniach nie było wody. Takiego rozwiązania w ogóle nie przewidzieliśmy! A ponieważ firma nie bierze pieniędzy jak nie ma wody, to przestało nas dziwić ich napięcie. Jedyną pociechą było to, że wszystkim nam jednakowo zależy na tym, żeby ta woda była.
Pierwszego dnia wywiercili 17 m. Sucho... 
Noc miałam interesującą. Sny przedziwne. Nadszedł dzień drugi.
Ekipa zjechała rankiem w bardziej optymistycznych nastrojach, choć jeden z chłopaków nucił gdzieś tam pod nosem "Nie ma, nie ma wody na pustyni..." Zaczęli wiercić dalej. Po każdym metrze uśmiechy na twarzach bladły. My robiliśmy swoje (tynkowanie), co jakiś czas tylko zaglądając z nadzieją do nich i do dziury. 



Koło południa już w zupełnie minorowych humorach, przy akompaniamencie "męskich" słów zaczęli wyciągać wiertło. Podeszłam do nich z delikatnym: "I jak przeczucia?", bo już mnie wcześniej ofuknęli, że bardziej konkretne: "No i co?" tylko ich wkurza.
"Jakie, kur...., przeczucia? Przecież widzę, co się dzieje. Właśnie NIC się nie dzieje!*" - usłyszałam od szefa wszystkich szefów. Nie przyznali się nawet do jakiej głębokości się dowiercili. Włożyli do dziury pompę, żeby wypompowywać wodę (w naszych warunkach wierci się pod ciśnieniem wody**), żeby sprawdzić czy cokolwiek tam podcieka. Zaczęli pompować.... i pompować.... i pompować.... i pompować... I na twarzy szefa zaczął się pojawiać nieśmiały uśmiech. A po kilku chwilach i sporej liczbie wiader wylanych na czas okazało się, że szef wszystkich szefów jest sympatycznym, nieco rubasznym, ale jednak przemiłym facetem, a nie jak nam się wydawało do tej pory burkliwym mrukiem.
Jest woda!
Po kilku dniach oczyszczania mogę powiedzieć, że woda wygląda, pachnie i smakuje dobrze. Po przegotowaniu zostawia trochę kamienia (ta ze starej studni też zostawiała). 
Ulga jest nie do opisania. To jedno z tych odczuć, które nie są znane ludziom, którym woda po prostu leci z kranu. Sama byłam podpięta pod wodociąg praktycznie przez całe życie i nie musiałam się zastanawiać i martwić skąd płynie do mnie ta woda i czy jest jej wystarczająco dużo.
Życie na wsi odwraca piramidę potrzeb. A dostęp do wody leży u jej podstaw. 
Przypomina mi to widzianą kiedyś w Nepalu koszulkę na młodej dziewczynie. Miała napis: 
"No money - no problem.
No house - no problem.
No car - no problem.
No water - this is the problem!"
Zapamiętałam, więc musiało to zwrócić moją uwagę, ale wtedy raczej jako "egzotyka" tego miejsca, a nie realny problem nas wszystkich.

Poza tym siedzimy w glinie nadal. Dzięki ponownej wizycie Sylwii i Sebastiana jesteśmy mocno do przodu z tynkowaniem. Robota na osiem rąk, to zupełnie inna historia, niż na cztery! Fajnie, że mogli przyjechać na cały tydzień! Nie dość, że pracowici ludzie, to jeszcze przyjechali wypakowanym samochodem. Obdarowali nas mocno, m.in. sadzonkami różnymi. Dodatkowo musieli przeżywać z nami wszystkie emocje studniowe... Dzięki!
Powoli finiszujemy. Być może przyszły tydzień będzie ostatnim gliniastym.

Dzisiaj pierwszy przymrozek. Na przekór wszystkiemu ten koleś postanowił jeszcze zakwitnąć i wyglądać!

Przychylnej jesieni dla Wszystkich!

* "Nie dzianie się" polegało na tym, że przy metodzie wiercenia pod ciśnieniem wody na spodziewanej głębokości wsypuje się do dziury drobne kamyki. Jeśli jest ciek wodny, to kamyki są zabierane z jego prądem. W naszym przypadku były wypłukiwane z powrotem na powierzchnię, co sugerowało, że nic nie płynie. W studni wierconej po nas sytuacja była odwrotna - kamyki ginęły bezpowrotnie, a wody nie było. Metoda, która zawsze działała, nagle przestała...
** Sposób wiercenia pod ciśnieniem wody stosuje się na terenach gliniastych, gdzie nie przewiduje się wiercenia w kamieniach i skałach. Drugi sposób, to wiercenie sprężonym powietrzem, które daje radę ze skałami, a gorzej radzi sobie z gliną. Ten ostatni jest o tyle lepszy, że jak trafi się na ciek wodny, to wtedy z dziury leci fontanna. Od razu widać, kiedy woda jest, no i działa na wyobraźnię:)