Naszym celem pośrednim jest żyć z gospodarstwa. To czy się
uda również zarabiać na to życie, to się okaże. Kilka pomysłów mamy, Życie je
pewnie zweryfikuje. Ale Życie ma to do siebie, że nawet jeśli puka się w głowę
na niektóre pomysły, to za chwilę podsuwa inne do wykorzystania. I to jest
świetne!
W tym momencie chodzi nam głównie o życie z gospodarstwa w
sensie jedzeniowym. Mieć jak najwięcej swojego! Zjeść na świeżo, narobić przetworów,
ukisić, ususzyć co się da i mieć.
Dlatego teraz robię co mogę, żeby już w tym roku móc się
cieszyć swoim jedzeniem. Przynajmniej częścią swojego. Dlatego tak cieszę się z
każdego kiełkującego nasionka, dlatego obserwuję, uczę się, podpytuję…
Kupowanie warzyw w sklepach i na bazarach już od dłuższego
czasu stało się dla mnie… upokarzające – długo szukałam dobrego określenia na
to uczucie, nie wiem czy to najlepsze, ale jest to jakaś mieszanka zażenowania
i upokorzenia. W przypadku innych produktów nie czuję tego tak namacalnie, jak
przy warzywach. Nieustanne oszustwo, w białych albo mniej białych rękawiczkach.
Piękne, soczyście zielone brokuły, które żółkną w chwilę po odpakowaniu z
folii, okrojone selery z gnijących już części, wielkie jak kij marchewki, tak
nadmuchane, że z dziurami w środku.W pewnym momencie człowiek przystaje i zastanawia się dlaczego ma za to płacić, a co gorsze, jeszcze to zjeść?
Paradoksalnie, mieszkając na wsi, wcale nie jest dużo łatwiej o kupienie świeżych i zdrowych produktów "od chłopa". Albo ludzie uprawiają małe ogródki
przy domu i mają „tyle co dla siebie”, jeśli więcej, to pryskane, bo „bez tego
nic już teraz nie urośnie” – w całej Polsce to samo tłumaczenie podawane z ust
do ust jako prawda objawiona. Co więcej, niektórzy rolnicy w ogóle nie
identyfikują oprysków z czymś szkodliwym. Pytam niedawno po co pryskają
truskawki. W odpowiedzi słyszę, że to nie na truskawki, tylko na chwasty.
Truskawkom nic nie szkodzi…
Jeśli nie ma się swojego jedzenia, trzeba postarać się o
zaufane źródło, a to czasami wymaga trochę wysiłku, nawet na wsi. Czasami jakaś
starsza kobiecina z małym ogródkiem i jedną krową ubolewa, że świat stanął na
głowie, bo od zawsze wieś żywiła miasto, a teraz miasto żywi wieś. I nawet w małych wiejskich sklepikach, warzywa pochodzą od hurtowników z miasta, przebywając niepotrzebnie wiele kilometrów w jedną i drugą stronę, wzbogacając kolejnych pośredników.
Teraz chcielibyśmy wyżywić przynajmniej siebie.
W jak najpełniejszym zakresie. A z czasem może się uda i w pełnym? A może nie tylko siebie? W minimalnym stopniu już wiem jaka to radość w duszy i w gębie zerwać to swoje, świeże pachnące, soczyste, może i nie bardzo proste czy całkiem okrągłe, ale smakujące, a nie "o smaku...". I jak przyjemnie podarować torbę fasolki, sałatę i kilka pomidorów gościom z miasta.
To stworzenie jest dla mnie zagadką. Ktoś mi podpowie co to
jest i czy powinnam to pokochać?
Jak widać, do najmniejszych nie należą... |
Chciałam jeszcze pokazać jak wygląda mój zagon gryki po wczorajszych ulewach, ale mój aparacik odmówił współpracy. W każdym razie po polu płyną wartkie strumienie, a wejście na nie grozi trwałym pozostaniem.
P.S.
A tutaj jeszcze takie wydarzenie: zjazdkoop.pl Jeśli ktoś może, to zachęcam do zapoznania się, udziału, wsparcia... Będąc człowiekiem z miasta też można mieć dostęp do fajnego jedzenia w rozsądnych cenach.
To może dla odmiany trochę słońca dla Wszystkich!
To białe to pędraki - larwy chrabąszcza. W kompoście możesz je lubić, uczestniczą w rozkładaniu materii organicznej, ale na grządkach nie lub, bo mają apetyt na korzenie warzyw. Dlatego jak biorę kompost, to wybieram te pędraki i daję kurom. Kury też je lubią.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to bardzo się cieszę, że napisałaś o tej żywności. Miód na serce, że coraz więcej ludzi to rozumie i co najważniejsze: działa w tym kierunku.
Aaa, to szkoda, że kur jeszcze nie mam, tyle białka się marnuje. Ale już wiem, kto mi podżera sałaty od podziemia.
UsuńA działać działam, doszłam do wprawy i posadziłam dzisiaj 30 drzewek. Zmotywowałaś mnie tym postem o drzewach:)
Ja też lubię naszą małą, nienadmuchaną marchewkę ogrodową, swoje ziemniaczki i koperek z ogórkami:) Nic tego nie zastąpi, poczucia- sama wyhodowałam i jem i karmie rodzinkę:)
OdpowiedzUsuńPozdrowionka:)
No i o tę satysfakcję chodzi! Ale też zdrowy rozsądek, że jest to bardziej logiczne niż zarabianie pieniędzy i tracenie swojego życia na to, żeby opłacać kolejne szczeble dostarczycieli jedzenia i to często podłej jakości jedzenia.
UsuńP.S. Oczywiście dopuszczam wyjątki, które nie tracą życia w pracy:)
Serdeczności!
Współczuję, Izo ! Tyle deszczu na glinę - to fatalnie ! U nas pada dopiero drugi dzień, w tej chwili nawet solidnie leje ale na moje piaski to nic wielkiego. Z tym sypaniem wszystkiego na wszystko masz rację, niestety. Kresowa Zagroda tez pisała, że na "czystym" Podlasiu Rundap jest w powszechnym uzyciu. Dobrze, że możemy mieć swoje warzywa.
OdpowiedzUsuńBuziaki i trzymajcie sie ciepło !
Noo, trzeba poczekać kilka dni na osuszenie, bo na razie wszystko się klei.
UsuńU mnie najgorsze jest to, ze pola przylegające do nas częściowo są pryskane, zarówno od góry jak i od dołu. Na razie się obsadzam drzewami i krzewami, żeby przynajmniej w ten sposób trochę się odgrodzić.
Miałam nadzieję, że na biednym Podkarpaciu wygląda to trochę inaczej. Ale może z czasem i tu będzie się osiedlać coraz więcej ludzi, którzy chcą uprawiać inaczej.
Ja mam warzywnik, drzewa i krzewy owocowe na mojej letniskowej działce a dookoła trawniki co tydzień koszone i tuje wokół. I gdy sąsiedzi spacerują, stale pytają mnie kucającej, klęczącej przy uprawach - po co Ci to? nie opłaca się!
OdpowiedzUsuńZależy jak liczyć to "opłaca się". Bo siedzieć sobie cały dzień na świeżym powietrzu, słuchać ptaków i bzyków różnych, czuć zapach ziemi i tego, co tam akurat kwitnie, patrzeć na zielone, żółte, różowe, białe - kolorów do wyboru. A na koniec mieć jeszcze co na talerz włożyć, to ja wolę to "opłaca się", niż: wdychać spaliny, stać ciągle w korkach, patrzeć na spięte i sfrustrowane twarze, łapać stresa, bo on w powietrzu i właściwie się nim oddycha... A na koniec iść do sklepu, przeciskać się z koszykiem przez tłum, odstać kolejkę do kasy i kupić warzywopodobne produkty... Może i mam teraz zapał neofity, ale mam też porównanie i wybór był świadomy - tego comi się opłaca:) Ściskam!
UsuńTrzeba o tym pisać, może w końcu ludzie zrozumieją, że masowa żywność nie ma takiej wartości jak mniejsze, ale pełne witamin warzywko czy owoc z przydomowego ogródka. A co do pryskania to mały rolnik nieraz nie przestrzega odpowiednich dawek środków - "a bo nie chce żeby mu została jakaś resztka to wypryska całą butelkę, a jak się da więcej to lepiej zadziała" - to są autentyczne słowa rolników. Natomiast duży rolnik ma rozpisane przez swojego doradce co, ile i kiedy ma pryskać i nawozić. Po za tym żywność, która trafia do dużych sklepów przechodzi przez kontrole, a na targu jak ktoś sobie sprzedaje to nie wiadomo czy np przestrzegał okresu karencji. Sami rolnicy się przyznają że nie przestrzegają zwłaszcza jeśli chodzi o truskawki, młode ziemniaki i ogórki. Więc dobrze że poruszasz ten temat, food not lawns :)
OdpowiedzUsuńJuż nawet na bazarach przestałam pytać czy pryskane... Bo zawsze słyszę to samo kłamstwo:)
OdpowiedzUsuńCo do dużych rolników, ich doradców i dużych sklepów - to też nie mam zaufania. Im większe pieniądze wchodzą w grę, tym łatwiej o nadużycia, a klient końcowy jest bezosobową masą. Ciągle brak myślenia, że to jedzenie trafi na końcu do czyjegoś żołądka wyrządzając nie wiadomo jakie szkody.
Tak że masz rację: food not lawns! Przynajmniej po to,żeby nie zapomnieć jak smakują owoce i warzywa:) Pozdrowienia!
Te larwy zabijaj, zżeraja korzenie roślin. To twój wróg! Kret by pomógl, ale pewnie nie ma u Ciebie...
OdpowiedzUsuń