Leniwa niedziela. Tak miało być. Goście, spacerek, gotowanie, pogaduchy. Wyszło inaczej, za sprawą naszej rogacizny. Przy porannym karmieniu okazało się, że w nocy Hilda powiła bliźniaki. Ale jakie z nich bliźniaki! Baranek dwa razy większy od owieczki, a ta, nie dość, że malizna, to jeszcze kolorowa! Jaśniutka jak Hilda, tylko ciemniejsze plamki. No i niepokój czy da radę. Głos donośny, matka dobrze na nią reaguje. Mała podchodzi do cycka. Ale czy się już napiła siary? Dorosłym zadałam siana. Wcześniej urodzone trojaczki dokarmione butelkami.
Pobiegłam z żarciem do kur, a potem do kóz. A tam znowu niespodzianka. Biała stoi nadęta jak balon. Głowa zwieszona, na owies nawet nie spojrzała. Ewidentne wzdęcie. Boks zanieczyszczony "na rzadko". No to Białą na spacer i telefony, najpierw po sąsiadach i znajomych, którzy coś mogą poradzić. Weterynarz nie odbiera (niedzielny poranek). Sylwia szuka pomocy na FB. W końcu telefon do lecznicy. Wet każe najpierw próbować domowych sposobów: wódka z wodą, masowanie, odczekanie. Jak to nie pomoże, to jeszcze roztwór sody z wodą. No i dieta, tylko woda i siano, chociaż Biała zupełnie nie jest zainteresowana jedzeniem. Przed podaniem wódki, szukanie na necie, jak to zrobić, bo doświadczenia zero w takich przypadkach. To znaczy podawałam już lekarstwo owcy, ale akurat piła chętnie ze smoczka. Ale wóda? Weterynarz stwierdził, że sama nie pociągnie...
Oczywiście na YT jest wszystko:
Nawet udało się za pierwszym razem, choć nie tak sprawnie jak na filmie. Przy masowaniu i oklepywaniu czułam pod ręką jak się zmienia sytuacja. Czasami lekko się rozluźniała, by za chwilę znowu się napompować i stwardnieć.
W przerwach zaglądamy do owiec, jak tam maleńka. Wychodzi ze wszystkimi na zewnątrz, ale nie nadąża. Beczy głośno, Hilda stara się trzymać blisko, mała majstruje przy wymieniu - wygląda, że będzie dobrze.
Po jakimś czasie, Biała nadal wzdęta. Jeszcze raz spacer. Robi kupę, już nieco twardszą, ale jeszcze daleko do bobków. No to podajemy sodę. Bingo! Zadziałało. Zaczęło jej się odbijać prawie natychmiast po wypiciu. Jeszcze raz masowanie i zostawiliśmy ją na razie w spokoju.
Tymczasem mała owieczka idzie na dokarmienie butelką, żeby trochę ją wzmocnić. Po wypiciu przysnęła sobie w domu. Kiedy się obudziła, o czym powiadomiła głośnym beczeniem, oddałam ją Hildzie. Cały czas nie ma oznak odrzucenia, więc w miarę spokojna zostawiam ją na noc z matką.
Po dwóch godzinach od podania sody, Biała wygląda normalnie. Wzdęcie zeszło, zaczęła jeść siano i pić wodę. Ufff
W nocy złe sny, że malutka padła i znalazłam ją martwą w stodole. Rano, kiedy zaczęło się rozjaśniać, zobaczyłam owce na pastwisku, ale przy Hildzie tylko baranka, no to pędem do nich. Malutkiej nie ma. Szukaliśmy wszędzie. Przegrzebałam ściółkę w owczarni, sprawdziłam pastwisko. *Sylwia z Sebastianem obeszli całe pastwisko dookoła. Nie ma. Największe prawdopodobieństwo, że porwał ją jakiś drapieżnik, ale nie mam żadnych poszlak.
Biała ma się dobrze. Po wzdęciu nie ma śladu. Za jakiś tydzień, dwa powinna się kocić.
A! powodem wzdęcia było prawdopodobnie przejedzenie się owsem. Dzień wcześniej kozule samodzielnie wydostały się z boksu i dobrały się do owsa. Zmyliło mnie to, że niewiele go ubyło i że minęła cała doba, ale musiał to być owies, bo poza tym wszystko było normalnie, jak co dzień.
Owce do tej pory wykociły się trzy, przy czym jedna trojaczkami - te dwa razy dziennie dokarmiane są butlami z krowim mlekiem. Czekamy na dalsze. Z tego, co na razie, to zapowiada się barankowy rok. Echhhh
Zostawiam te wydarzenia bez dodatkowych komentarzy. Wszystkie wątpliwości i wyrzuty, co by było gdybym zrobiła inaczej, mam w głowie. Chyba tak właśnie buduje się doświadczenie.
Suchy opis może się komuś na coś przyda w podobnych sytuacjach..
Czekoladowy pierwszak, urodzony w pierwszą noc po styczniowej pełni. |
Trojaczki z Lady. |
Jedno z trojaczków. |
Ta, której już nie ma. |
Mimo trudnych czasem sytuacji, życzę Wszystkim pozytywnego oczekiwania na wiosnę. Lubię przedwiośnie za potencjał, który ze sobą niesie.
* Sylwii i Sebastianowi wdzięczna jestem za pomoc i że nie byłam sama z tym wszystkim.
O matko. Trudny jest los hodowcy. Nie znalazła się?
OdpowiedzUsuńDo tej pory miałam większość dobrych sytuacji. Wiesz, z każdym żywym stworzeniem jest podobnie.
UsuńNie znalazła się.
Pozdrowienia!
Trzymam kciuki za to, co jeszcze ma być, aby było dobrze.
OdpowiedzUsuńTrzymaj, w miarę możliwości:)
Usuńjak to? To kozy same wychodzą rano na pastwisko? Nie wypuszcacie ich ze stajni własnorcznie? Buuuuu ;-(
OdpowiedzUsuńA skąd taki wniosek?
UsuńPoza tym nawet, gdyby tak było, to wiesz, różne rasy mają różne wymagania. U mnie to owce, nie kozy, mają stały dostęp do pastwiska przez cały rok. Akurat próba zamknięcia czy chronienia wrzosówki przynosi więcej szkody niż pożytku. Ale jak masz jakieś inne doświadczenia, to dawaj, podziel się.
Nie zawsze wszystko układa się zgodnie z planem i nie wszystko da się przewidzieć. Dlatego dobrze mieć znajomych i przyjaciół, którzy mają podobne zainteresowania i dzielą się doświadczeniem, bo w teorii wszystko jest możliwe i wtedy przypomina to trochę ruletkę. Również trzymam kciuki za udane kocenia w tym roku :)
OdpowiedzUsuńZdarza się, że telefon do przyjaciela, zwłaszcza doświadczonego, daje lepsze efekty, niż weterynarz. Ci mają tendencję do lekceważenia małych zwierząt hodowlanych. Wiem, że są wyjątki i świetni specjaliści, ale u nas akurat posucha na takich.
UsuńTo tak, jak u nas w zeszłym roku: bliźniaczki od Stiggi zniknęły bez śladu, jedna po drugiej. Później okazało się, że to sprawka lisa. Pilnowaliśmy już jagniąt do końca wykotów - zamykaliśmy z matkami na noc, aż najmłodsze skończyło dwa tygodnie.
OdpowiedzUsuńA u nas dzisiaj jagniaczek z nocy, urodzony w znajomej hodowli, znaleziony rano w brei śniegowej - został mi przekazany na odchowanie ;) Na razie nic nie piszę więcej, żeby nie zapeszyć... I za Wasze wykoty trzymam mocno kciuki!
Inkwi, prowadzisz już lokalną odchowalnię?:)
UsuńU mnie na razie problem logistyczny. Jednorazowo mogę odizolować jedną matkę z młodymi. Tak też powinnam była zrobić. Może wykoty tak się będą układały, że się uda. Powodzenia z maluszkiem!
Niestety baranek nie przeżył nocy... a był już taki ogarnięty, silny (3 kg!) ssał, łaził po domu... bardzo nam smutno ;(
UsuńMam taką umowę z babką z sąsiedniej wsi, która ma ponad 100 wrzosówek, że będzie mi oddawała takie odrzucone jagnięta - ona nie ogarnia, nie ma na to siły ani zacięcia. W zeszłym roku miała sześć na butelce i wszystkie jej padły. No ale to nie wystarczy nakarmić 2 razy dziennie...
Uważajcie teraz na maluchy, bo ten lis/jenot/borsuk bardzo prawdopodobne że wróci. Trzymajcie się!
Strasznie mi przykro, Inkwi. Dobra z Ciebie dusza!
UsuńNa maluchy uważam.
Ściskam mocno!
Dlatego tak ważna jest siara w pierwszych godzinach życia czy to jagnięcia, koźlęcia czy cielaka. W razie potrzeby można wesprzeć organizm jagnięcia zastępczą siarą
Usuńnp. taką http://polmass.eu/pl/produkty/dla-cielat/preparaty-uzupelniajace-siare/naturalna-siara , jeśli nie ma możliwości zdojenia siary od maciorki lub zastępczej matki, którą podaje się przez 2-3 dni.
Czytałam duzo wcześniej ale piszę dopiero teraz ( bo się zalogowałąm :-) ). Nie miałam pojęcia, że lis może porwać taką owieczkę. Sąsiad hodowca ma ogrodzone wielkie pole ale podobno lis potrafi wspiąć się po siatce. On tez ma wrzosówki ale na noc wszystkie zamyka. Nawet latem, co uważam za przesadę. Nic nie piszesz, jak przeżyliście zimę, a to bardzo ciekawe :-). Uściski dla całej rodziny i najlepsze życzenia dla zwierzaczków !
OdpowiedzUsuńA jak mają się pieski ?
Zima w porządku. Teraz już mamy wszelkie luksusy, więc jest dużo łatwiej. Śniegu i mrozu po troszku, więc też nam się we znaki nie dała. A poza tym, jakoś tak wewnętrznie upłynęła:) Piesy nasze też dobrze. Saba nie ma przerzutów i mimo wielkiego futra, uwielbia się wylegiwać w domu, a Stasinek już zupełnie pieskiem kanapowym się zrobił. K. mówi, że każdego psa jestem w stanie "zepsuć", czyli przerobić na domowego.
OdpowiedzUsuńMy też ściskamy mocno!