przy-ziemne

przy-ziemne

8 czerwca 2015

Notatka w sosie słodko-kwaśnym

Z okazji minionego niedawno Dnia Dziecka pomyślałam sobie, że dzieci to my mamy całkiem sporo na gospodarstwie.
Króluje Mała M. Niepodzielnie. 
Wciela się w różne role, poszukuje siebie, walczą w niej przeciwności różne. Bywa pomieszaniem Pippi z Meridą Waleczną, ma też odsłony sielskie, częściej jednak lubi się prezentować w wydaniu księżniczkowym. Echh... dziewczyny.



Owcze potomki rosną dobrze, niektóre barwy zaczynają już zmieniać. Ale tłuste kluseczki przypominają wszystkie. Ruchliwe są bardzo. Razem z rodzicami dostały nową kwaterę pastwiska, razem z kawałkiem lasu (dzięki uprzejmości właścicieli lasu). Mają zatem cień, krzaki do obgryzania, drzewka do czochrania się i bodzenia. Nie będzie musiał Bazyl walczyć z ogrodzeniowymi słupkami. 
Strzyżenie, które było zaplanowane na końcówkę maja, z powodu deszczu i chwilowej nieobecności K., zostało przeniesione na początek lipca. Muszą się przemęczyć.
Ale maszynkę już mamy i zdobywamy wiedzę na youtubowych filmikach. No i zobaczymy jak się to przełoży na praktykę strzyżenia tych naszych rogatych.




Mamy też dzieci kocie. Trzech Muszkieterów. Po prawdzie, to dwóch oraz Ona. Ona to Czarnuszka. Gdyby Złamas nie był kastratem można by pomyśleć, że to jego córka, choć charakter zupełnie inny. Z Muszkieterów jest najodważniejsza, najbardziej ciekawska, najbardziej waleczna, najtrudniejsza do okiełznania. Ale... również Ona zawładnęła sercem Stasinka. Powłóczy za nią wzrokiem, wylizuje jej dupkę oraz inne części... Często przewraca ją takim liźnięciem, na co ona wystawia mu wtedy brzuch do lizania. Owinęła go sobie wokół igiełkowatego pazurka. Saba toleruje je z daleka. Kiedy zbliżą się niebezpiecznie, albo się usuwa, albo kłapie na nie paszczą.
Mała M. opowiada im bajki, śpiewa kołysanki, a one potrafią zasnąć jej na kolanach. Kiedy wraca z przedszkola, biegną do niej wszystkie w podskokach. Kocia mama...
Ja codziennie rano, po trudnej nocy, kiedy łażą nam po głowach, urządzają gonitwy tupiąc straszliwie, obgryzają nasze członki wystające spod kołdry, odgrażam się, że wywalę całą ferajnę do stodoły, a potem im bliżej wieczora jakoś mi przechodzi i tak mija kolejny dzień...








Kurze dziewczęta dokupione kilka miesięcy temu na jarmarku podrosły i mam nadzieję, że w wakacje zaczną znosić jajka. Nie zintegrowały się ze starszą częścią stada. Mimo wspólnego kurnika cały czas trzymają się razem ze sobą ale osobno od reszty. Smutno było patrzeć na początku, jak urodzone na fermie, nagle przesiedlone na sporą przestrzeń siedziały zbite w kupkę. Przez kilka dni bały się wyjść z kurnika, najciemniejszy kąt wydawał im się bezpieczny, a zielona trawa i świeży powiew budziły przerażenie.
Przy okazji pokażę Felusia. Chyba w końcu mamy koguta idealnego. I przystojny i maniery ma. Blondyn musiał niestety odejść (że tak eufemistycznie powiem). Coraz częściej przesiadywał u kur Sąsiadów i zaczął się wdawać w bójki z ichniejszym kogutem. Jako starszy i większy spuszczał mu manto. Z jednej walki tamten ledwo wyszedł z życiem. Blondyn zbroczony krwią też dobrze nie wyglądał.
Feluś za to pilnuje moich pań. Uprawia piękne tańce godowe, zakończone dzikim seksem, potem częstuje je różnymi wygrzebanymi smakołykami. Za to one szczęśliwe trzymają go zawsze w środeczku podczas kurzych kąpieli i wylegiwania się w słońcu.




Mam jeszcze inne dzieci. Tych jest najwięcej w gospodarstwie. Są to jedyne dzieci na świecie, które NIE są kochaniutkie i słodkie, nie budzą żadnych przyjaznych odczuć, nie poruszają serca. Przynajmniej nie w tym znaczeniu, o którym się myśli w kontekście dzieci.
Dzieci ślimacze ślinika luzytańskiego.
Są ich tysiące. Każdy rzut oka na ziemię wyłuskuje przynajmniej kilka. Niewiele się uchowało z moich upraw. Niektóre rośliny w ogóle nie dały rady wyrosnąć. Już widziałam jak kiełkowały z ziemi, po czym jednej nocy znikały tajemniczo. Inne sterczą z ziemi ogołoconymi kikutami. Ślimaki jedzą wszystko. Już wiem, że zjedzą również cebulę i czosnek. Nie w pierwszej kolejności, ale i tym nie pogardzą. To co u mnie w tym momencie rośnie ładnie, to tymianek i melisa. 
Prawdopodobnie sama przyczyniłam się do namnożenia ślimaków w ogrodzie. Zaściełane grządki na zimę, poczynione wały dały im doskonałe warunki do przezimowania i rozwoju. Kiedy wiosną zobaczyłam co się dzieje, musiałam szybko posprzątać ściółki. Wały stoją puste. Próby posadzenia czegokolwiek, kończą się fiaskiem po jednej nocy. Robienie pułapek nie bardzo się sprawdza przy dosyć dużej i rozczłonkowanej powierzchni ogrodu, rozsypywanie trocin czy popiołu też właściwie nie działa, bo wystarczy, że zawilgotnieją od wieczornej rosy i ślimaki spokojnie sobie radzą z taką przeszkodą. Moje kury nie jedzą ani ślimaków, ani ich jaj (co już sprawdzałam jesienią). Mocno się zdziwiłam tą niechęcią do jaj ślimaczych, bo podobny do nich styropian zjadają aż miło....
Tak jak pisała Gorzka Jagoda tutaj, sucha (oczyszczona) ziemia, częste motyczkowanie i utrzymywanie skoszonych połaci wokół trochę pomagają. Ale kiedy przychodzi deszczowa pogoda, nie ma silnych. Nawet tym co sypią chemią ręce opadają.
Każda pogadanka z sąsiadami też zahacza o temat. Jak ta sprzed kilku dni:
- Dzień dobry. Jak tam u Pani ślimaczki?
- A dziękuję. Kończą już grządki, a u Pani?
Z kolei bazarkowe rozważania w kolejce po sadzonki (bo moje już zjedzone), wyrwały z jednego pana wyznanie, że obsadził cały warzywnik lawendą. Chwali, że działa. Ślimaki są, te które wychodzą z ziemi, ale przynajmniej nie podchodzą te z zewnątrz.
Miejscowi mają jakieś tajne przekonanie (wiarę) o siedmioletniej pladze ślimaka, który podobno powoli się przemieszcza. Zostały jeszcze trzy lata...
A na razie musi mi wystarczyć to, co urośnie w tunelu - przynajmniej tyle można jakoś "ogarnąć" codziennym zbieraniem.

Żeby nie kończyć całkiem na kwaśno... Jakiś czas temu pojawiła się informacja o zakazie wyrzucania niesprzedanej żywności. Rzecz się dzieje we Francji i dotyczy supermarketów. Prawdę mówiąc słabo wierzę w systemowe rozwiązywanie takich kwestii, ale skoro mówi się o tym już na "szczeblach", to może jest szansa w ogóle zwrócenia uwagi na problem marnotrawstwa. Może idea się rozprzestrzeni, może bary, restauracje, różnego rodzaju kateringi i inne małe sklepiki zarażą się pomysłem, że to co lądowało w koszu można przekazać dalej ku radości i pełnym brzuchom np. zwierzaków. Może ludzie pomyślą o tym nawet na poziomie własnego domowego zarządzania jedzeniem... Oby.

Udanych sianokosów!


16 komentarzy:

  1. Fajny zwierzyniec :) Widać że rosną zdrowo i szczęśliwie. U mnie też ślimaków pełno w tym roku, ale na szczęście nie tyle co by siały spustoszenie wśród roślin. Może dlatego, że po pierwszym nakryciu grządek słomą już jej nie dokładałam, widząc jak dużo ślimaków się pojawiło. A i po nakryciu, ale zanim wysadziłam roślinki codziennie mi 2 kury słomę rozgrzebywały i wyjadały żyjątka różne. Teraz cwaniak jeden ma przycięte lotki na jednym skrzydle, a druga cwaniaczka siedzi w budce i od dzisiaj ma gromadkę piskląt :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. A jeszcze w książce "Permakultura Seppa Holzera" był taki sposób. Najpierw naszykować ślimakom schronienie, to znaczy słoma lub ścięta trawa czy siano. Poczekać kilka dni (czasem jeden dzień/noc wystarczy) jak złożą tam jaja, i wywrócić do góry nogami, jajami prosto na promienie słoneczne albo zebrać i spalić lub kurom dać. Wychodzi na to, że za mnie kury robotę z wywracaniem ściółki zrobiły wiosną i może to zadziałało :P Nie mówiąc o tym, że ślimaki chętnie są zjadane zarówno przez kury jak i kaczki. Ja mam zwykłe kaczki, mulardy i piżmowe, ale ponoć kaczki biegusy są najlepsze w jedzeniu ślimaków.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sposoby książkowe stosuję. Ale z tego co piszesz, wychodzi na to, że moje kury wybredne są i ślimaka się nie tkną. Bo ściółki faktycznie rozgrzebywały namiętnie, ale chyba nie ślimaki wyjadały:)
    Z moich 4 starszych kurek, żadna nie chce zostać kwoczką na razie. Może jeszcze dojrzeją do roli matek:)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, te dzieciaki... Niby sama słodycz, ale z pikantną nutką
    U mnie zaś słodko-gorzko. Winna jestem Ci mejla od dawna, ale pisać mi było trudno... Skrobnę coś dzisiaj, temat rozwinę.
    Pozdrowienia dla panny M. ;-))

    OdpowiedzUsuń
  6. Żal patrzeć na te zjedzone roślinki i nadaremną pracę. Stadko kaczek może by coś zdziałało i jakbyś zbudowała schronienia dla jeży żeby było ich więcej u Ciebie. Miło popatrzeć jak zwierzakom jest dobrze na Twoim skrawku ziemi, a i Mała M. promienieje :) Pozdrowienia dla Was :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy stosy gałęzi w różnych częściach ogrodu są wystarczającym schronieniem dla jeży? Mam takich kup nie ruszanych kilka. Ale jeża nigdy tutaj jeszcze nie widziałam - może uciekły z przejedzenia? O kaczkach myślę cały czas tylko jeszcze nie mam dla nich miejsca.
      Buziaki!

      Usuń
  7. Omatko, te ohydne ślimole to mi się śniom. Ale nie mam inwazji. Mam inwazję winniczków i tych takich małych, z żółtymi skorupkami, ale one jakoś nie robią specjalnie szkód. To niech se żyjo, ale może robię błąd? One ponoć zjadają zbutwiałe resztki roślinek, ale im nie dowierzam tak na 100%.
    Za Felusiem to i ja bym pojszła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślimakom nie dowierzaj... Te nasze zostały sprowadzone z Hiszpanii, żeby sadownikom wyjadać resztki spadów. Teraz my sobie możemy wyjadać resztki tego, co zostawiają, a wiele tego nie ma...

      Usuń
  8. Ależ sobie Feluś harem wyprowadził na żerowisko, no w końcu jak dba, tak ma, prawda? wieść gminna niesie, że ślimaki grasują za lasem, czyniąc spustoszenie, u nas, przy chatce, ich jeszcze nie ma: tfu! tfu! trzy razy przez lewe ramię i na psa urok! las wielki, po drodze góry i potoki, może nie przedrą się do nas; z kolei przy domu jakby poszły precz, zdarzają się pojedyncze, ale nie tyle, co kiedyś; czytałam, że na spady owocowe najlepsze kury, wygrzebią spod drzew wszystko, każdą poczwarkę, robaczka czy opadłą czereśnię, no ale przy wielkopowierzchniowych nie dadzą rady; a może by tak uwolnić te kurniki -getta i wypuścić pierzaste w sady; korzyść obopólna:-) pozdrowienia ślę do Sąsiadki Pogórzańskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby się do Was ślimory nie przedarły. Zresztą nikomu nie życzę, ale "jakoś" mogłyby zniknąć. Moje kurki biegają luzem i na razie spustoszeń wielkich nie robią. Owszem, wykopane kąpieliska to tu to tam, ale jakoś to strasznie nie razi - może za mało jestem estetką:) Poza tym teren mają duży, więc się rozkłada...
      Również ślę pozdrowienia za las!

      Usuń
  9. Nie w temacie. Chciałabym prosić o podanie adresu e-mail bo mam pytanie :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, wejdź sobie na mój profil "Bazylia" w pasku po prawej stronie, w zakładce "o mnie". Tam można wysłać maila.

      Usuń
  10. Och, dawno już czytałam tę notkę ale dopiero teraz piszę. Bazylio droga, strasznie współczuję Ci tych ślimaczysków ! To plaga ! U mnie są owszem, ale te skorupkowe. To mała bieda ( choc w tym roku ich dużo). Mała M. ma szczęśliwe dzieciństwo, a reszta młodzieży ma u Ciebie po prostu raj ! Psina z małym kotkiem to piękny widok, wyobrażam sobie, jak szaleją wszystkie razem :-). Uściski !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szaleją nieziemsko! Zdecydowanie jesteśmy mniejszością dwunożnych na tym kopułowym metrażu. Pięć kotów i dwa psy - czy to już przesada?:)
      Pozdrowienia!

      Usuń