Mijają właśnie dwa
lata, od kiedy na stałe zamieszkaliśmy tutaj.
Niedawno Brat zapytał mnie o podsumowanie tego czasu, o rozbieżności pomiędzy wyobrażeniami a rzeczywistością i ogólne odczucia co do życia, które sobie wymarzyliśmy, początkowo w teorii.
Niedawno Brat zapytał mnie o podsumowanie tego czasu, o rozbieżności pomiędzy wyobrażeniami a rzeczywistością i ogólne odczucia co do życia, które sobie wymarzyliśmy, początkowo w teorii.
Dla przypomnienia,
wcześniej spędziliśmy kilka lat na wsi, ale na wynajmowanym kawałku ziemi z
domem. Bez żadnych hodowli, jedynie z małym ogródkiem eksperymentalnym. Mimo
poczucia tymczasowości był to czas nie do przecenienia. To wtedy zaczęliśmy
przesiąkać ideą życia na wsi na stałe. Wtedy mieliśmy czas odkrywać, głównie
internetowo, różne rodzaje ekologicznych upraw i budownictwa. Był to również
początek nauki, żeby nie powiedzieć nowy fakultet, życia sąsiedzkiego, praw,
którymi rządzą się małe społeczności, znaczenia barteru i innych przydatnych
umiejętności oraz wiedzy o życiu, których się nie ma żyjąc w mieście.
No i w dużym stopniu
był to również czas poszukiwania "naszej" ziemi.
Odkąd jesteśmy tutaj
udało się zrobić parę rzeczy, a przy okazji popełnić trochę błędów. Może ubiorę
to w jakieś punkty, będzie mi to łatwiej opisać.
Po raz pierwszy czynny
udział przy powstawaniu notatki brał K. Trochę mnie korygował (technicznie),
trochę dodawał od siebie. Ciekawe, czy te Jego fragmenty będą rozpoznawalne:)
1. Sprawy
mieszkaniowo-bytowe
Kupiliśmy gospodarstwo
ze starym domem i stodołą. Stodoła nowsza (początek lat 70.) z domurowaną
obórką. Dom drewniany w złym stanie, mocno spróchniały, bez wody, łazienki - za
to z gazem i wspaniałą ceglaną piwniczką pod kuchnia. Wedle moich mojej opinii
nie nadawał się do zamieszkania, ale w końcu w nim zamieszkaliśmy. Jak to się
stało opisałam TUTAJ. Pierwszego lata podjęliśmy się budowania kopuły ze słomy
i gliny. Udało się, nie bez problemów (historia budowy jest opisana w "notatkach
budowlanych"). Mieszkamy w niej teraz. Budulec słomiano-gliniany ma
potencjał, natomiast nie sprawdza się w przypadku naszej kopuły, bez względu na
to jakim tynkiem byłby pokryty i jakim preparatem zabezpieczony, gdyż nie da
100% pewności co do wodoszczelności (mikropęknięcia na pracującej na wietrze
kopule) i wystarczającej dla słomy oddychalności, co zapewnia tylko glina. W
tym roku będziemy robić dach, którego miało nie być i dlatego miało być fajnie
i tanio. A dach na kopule nie jest prostą sprawą, więc będzie niezbyt fajnie i
drogo. Poza tym w kopule mieszka się bardzo przyjemnie i ciepło, choć góra
czasem zamienia się w saunę nie do życia – nie bez kozery w kopulach zawsze
powinno przewidywać się (nie przewidzieliśmy!) możliwość dodatkowego wietrzenia
na piętrze, bo tam właśnie ulatuje cale ciepło, a co dopiero w słombalu!.
Okrągłe kształty, oprócz uciążliwości przy ustawianiu mebli, dają jakąś
pozytywną atmosferę. Z obecnym doświadczeniem, nawet gdybyśmy zostali przy
okrągłym kształcie, to założenia byłyby już inne. Przede wszystkim nie kopula
tylko dom ze zwykłym dachem na krokwiach, normalne betonowe, choć punktowo
osadzone fundamenty, a nie worki z piaskiem, a na zewnątrz gliniany lub
gliniano-wapienny tynk, a bez dodatku cementu, ukryty pod wypuszczonym dachem.
Przy okazji budowy
kopuły, zrobiliśmy też oczyszczalnię korzeniową, w którą wpięty jest na razie
system kanalizacyjny z kopułki, a w przyszłości będzie również obsługiwała Dom.
Od jesieni ubiegłego roku mamy w kopule normalny system wodno-kanalizacyjny z
podkową w piecu jako systemem ogrzewającym wodę zimą. I od tego czasu nasze
zużycie wody jest na poziomie normalnego gospodarstwa domowego, oczyszczalnia
też zaczęła działać w miarę poprawnie. Wcześniej, kiedy była pompowana jedynie
zimna woda, a ciepłą trzeba było grzać na piecu w garach, zużycie było dużo
mniejsze i dla oczyszczalni naszej wielkości nieco za małe. Przy takiej
oczyszczalni trzeba brać pod uwagę realne zużycie wody, a my budowaliśmy
przyszłościowo z wizją wpięcia do niej drugiego domu.
Gdyż to stary domek
drewniany ma być Domem docelowym. Być może uda się częściowo go uratować, a
resztę dobudować. Na razie nie mamy kasy i mocy przerobowych na rozpoczęcie
prac przy Domu, gdyż w tym roku muszą powstać domy dla zwierząt. Obecnie są
poupychane gdzie się da. Co też ma swoją zaletę, bo poznaliśmy już różną naturę
tych naszych stworzeń i teraz już wiemy jak dopasować do nich te domostwa , np.
że kozy muszą mieć dosyć pancerne boksy, z przemyślnym zamykaniem. Zwykłe
haczyki tylko je rozśmieszają:)
Od ponad miesiąca
działa też u nas system fotowoltaiczny. Nasza gmina dostała preferencyjne
dofinansowanie na poziomie 90% kosztów inwestycji (czyli 82% po uwzględnieniu
podatku;). Jesienią zostały zamontowane panele, a wiosną nastąpiło podpięcie
całej instalacji. W tym momencie jest to etap rozruchowy. Możemy obserwować ile
zużywamy prądu, ile produkujemy, a ile pobieramy od elektrowni. Wygląda na to,
że przy takim ogromnym poziomie dofinansowania jest to jeszcze w miarę
opłacalne i pozwoli zaoszczędzić ok. 50% kosztów energii elektrycznej,
natomiast pewność będziemy mieli po pierwszych rachunkach, gdyż umowa jest tak
skomplikowana i wewnętrznie sprzeczna, że aż tajemnicza – widać temat nowy dla
wszystkich, prawo nie dostosowane, a EU ciśnie i kasę daje, wiec naiwnie byłoby
odmówić. Zysk pozostaje u producenta paneli i osprzętu, u firmy montującej, my
zaś jesteśmy beneficjentem i zasłoną dymną jednocześnie, a stratnymi reszta
europejskich podatników, którzy na dofinansowany panel się nie załapali.
Ekologia? Cóż, chyba nie aż taka jak „kobyłą do lasu po suche patyki”, jak
mawia sąsiad.
Drugiego lata wyschła
nam studnia. Mieliśmy już za sobą dwa nieudane wykopy z nadzieją na wodę pod
własnym ciśnieniem oraz próbę pogłębienia istniejącej studni, w końcu
zdecydowaliśmy się na wiercenie studni głębinowej. Na razie hula bez
zastrzeżeń.
Przy okazji spraw
budowlanych jeszcze raz ukłonię się w stronę różnych darczyńców, dzięki którym
otrzymaliśmy wiele używanych sprzętów: okna, drzwi, schody, zlewy, umywalki,
szafy, stoły, częściowo również AGD - wszystko jest już w używaniu lub czeka na
swoją chwilę. Jak również tym wszystkim, którzy na różnych etapach pomagali nam
w budowlance. Było nam dużo łatwiej i fizycznie, ale chyba przede wszystkim
psychicznie - dzięki.
2. Hodowle
To jest bardzo
przyjemny temat. Zwierzęta przynoszą ogromną radość, ukojenie, nadają fajny
rytm dnia. Rutyna? Być może, ale taka pozytywna. Nie dają szansy na gnuśność,
ani osiadanie na laurach. Nieustannie trzeba się przy nich uczyć, być czujnym.
Pierwsze w
gospodarstwie pojawiły się kurczęta. Moja Przyjaciółka, Jola przyjechała w
odwiedziny do nas z rodziną oraz pudełkiem małych kilkudniowych kuleczek, które
wysiedziała dla nas jej kwoczka. Kilka z tych kurek jest u nas nadal, jedna w
ubiegłym roku również została matką:) Wiele się zmarnowało, bo lisy,
jastrzębie, kuny, psy itd. Kury mają nieograniczony wybieg, co ma swoje liczne
zalety, ale też ww. wady.
Następnie z odległej
Doliny Baryczy przywieźliśmy owce. Piękne, wspaniałe Wrzosówki rogate, z
którymi zechciała się rozstać Rogata Owca. Tak naprawdę owiec początkowo nie
było w planie, ich idea pojawiła się na bazie lekkiego wkurzenia. Musieliśmy
latem skosić ponad hektarową łąkę za domem. Próbowałam znaleźć chętnych na siano
z tej łąki, ale się nie udało. Siano dobre, różnorodne, szkoda, żeby się
marnowało, a sama łączka też idealna na pastwisko. Od jakiegoś czasu
podczytywałam już bloga Rogatej, no a nie sposób nie ulec magii Jej opisów tych
stworzeń:) Pierwszy rok hodowli owiec, to były tylko przyjemności. Obserwacja
ich zwyczajów, uczenia się. Pierwsze wiosenne wykoty bezproblemowe. Karmienie,
pielęgnacja - sama radość! No może strzyża była nieco męcząca, ale pierwsze
koty za płoty, ostatecznie się udała. Na fali takich "sukcesów"
dokupiliśmy jeszcze kilka sztuk. Obecnie nasze stadko to 12 dorosłych owiec
plus tryk Bazyl, ojciec tegorocznej młodzieży i dzieciaków. Wykoty zaczęły się
w tym roku pod koniec stycznia i trwają do dziś, czekamy jeszcze na trzy owce.
Tym razem nie obyło się jednak bez problemów. Doświadczyłam śmierci maluchów,
które urodziły się z mnogiej ciąży i były zbyt słabe, żeby dalej żyć,
odrzucenia zdrowej owieczki przez matkę pierwiastkę (malutka jest na butelce,
daje nam kupę radości, jest atrakcją dla wszelkich odwiedzających, bo przybiega
na wołanie i jest strasznie towarzyska, no i chodzi z nami i psami na spacery -
ładnie trzyma się nogi:)) Zdarzyły nam się również trzy porwania jednodniowych
jagniąt, które znikały bez śladu. Podejrzewane na początku lisy i jastrzębie
okazały się niewinne, gdyż sprawcą złapanym na gorącym uczynku okazał się nasz
własny pies, Stasinek. Ukochany pies, który był aniołem dla wszelkich istot
żywych. Do tej pory przyjaźni się z naszą kotką, nigdy nie próbował polować na
kury, koty, kaczki owce, ani kozy. Nawet saren, zajęcy i bażantów nie goni.
Trudno domyśleć się jaka klapka w mózgu mu się uruchomiła na zapach świeżo
narodzonych jagniąt, ale jednak... Porywał, uśmiercał i zakopywał przy
pobliskim opuszczonym gospodarstwie.
Ubiegłego lata
zakupiliśmy też dwie kozy i kozła karpackiego. Kozioł rasowy z papierami, a
kozy białe, jedna w typie karpackiej, druga po prostu biała. Chcieliśmy pójść w
kierunku hodowli kóz karpackich, bo pasowały do naszych owiec. Stara rasa,
odporna na warunki i choroby, jakby stworzona, żeby żyć na pogórzach. W tym
momencie po wielu rozmowach z różnymi hodowcami (z których każdy swój ogonek
chwali), wychodzi z międzywierszy, że z kozami, podobnie jak z psami -
najlepsze są mieszańce. Gdyby ktoś chciał dorzucić tu swoje doświadczenie, będę
wdzięczna. Kiedy kupowaliśmy kozy, były już wykocone i dawały mleko. Trzeba
było z dnia na dzień nauczyć się doić. Przy pierwszej kozie, była właścicielka
pokazała mi na łące jak się doi, spróbowałam kilku pociągnięć i jakoś poszło.
Szczęśliwie pierwsza koza, to ocean spokoju, stała cierpliwie i wybaczała
wszystkie błędy. Druga ma już zupełnie inną naturę i zupełnie inne wymionka,
początkowo trzeba ją było doić w dwie osoby. Kozule w tym roku urodziły własne
maluchy, mleka jeszcze niewiele, ale rano udaje się już coś zdoić. Posiadanie
własnego mleka koziego i eksperymenty z serkami, zaostrzyły nasze apetyty i
chcemy więcej kóz!
Ostatni nowy nabytek,
to kaczki biegusy.
Ich pojawienie się jest nierozerwalnie związane z kolejnym punktem, czyli uprawami. Wiadomo, mają znacząco zmniejszyć populację ślimaków. Kaczki są dwie i kaczor. Niestety, odkąd się wprowadziły do nas, wpędzają mnie nieustannie w kompleksy. Są tak pracowite i ruchliwe, że przy nich wypadam naprawdę słabo, choć miałam o sobie niezłe zdanie:) Są też mocno terytorialne, przejęły władzę nad kurnikiem, wieczorem kaczor staje w drzwiach i nie wpuszcza kur do środka. Która cwana i przeleci mu nad głową, to jej szczęście. Teraz kury już się nauczyły, że miejsca na grzędzie trzeba zajmować wcześniej, kiedy kaczki są jeszcze w robocie, a pracują do zmierzchu. Niosą też jajka, dużo jajek, to znaczy codziennie. Co do ślimaków, nie mogę na razie potwierdzić ich skuteczności, bo ciągle zimno i potwory jeszcze nie wylazły. Pojedyncze, które znajdywałam, kaczki pożerały ze smakiem.
Ich pojawienie się jest nierozerwalnie związane z kolejnym punktem, czyli uprawami. Wiadomo, mają znacząco zmniejszyć populację ślimaków. Kaczki są dwie i kaczor. Niestety, odkąd się wprowadziły do nas, wpędzają mnie nieustannie w kompleksy. Są tak pracowite i ruchliwe, że przy nich wypadam naprawdę słabo, choć miałam o sobie niezłe zdanie:) Są też mocno terytorialne, przejęły władzę nad kurnikiem, wieczorem kaczor staje w drzwiach i nie wpuszcza kur do środka. Która cwana i przeleci mu nad głową, to jej szczęście. Teraz kury już się nauczyły, że miejsca na grzędzie trzeba zajmować wcześniej, kiedy kaczki są jeszcze w robocie, a pracują do zmierzchu. Niosą też jajka, dużo jajek, to znaczy codziennie. Co do ślimaków, nie mogę na razie potwierdzić ich skuteczności, bo ciągle zimno i potwory jeszcze nie wylazły. Pojedyncze, które znajdywałam, kaczki pożerały ze smakiem.
Dodatkową zaletą
zwierząt są duże ilości obornika. Własnego, ekologicznego czarnego złota, które
z roku na rok wzbogaca naszą ziemię. Inna sprawa ile się trzeba przy nim namachać
widłami.
Z innych zwierzątek
mamy jeszcze dwa psy i cztery koty. Psy duże, ale pełnią funkcję raczej ozdobną
(no, jeszcze ta wartość dodana w postaci towarzystwa do "pogadania",
spacerków, miziania, przytulania itd:)). Koty dwa bardziej domowe, dwa
zewnętrzne - te przynajmniej pracują na swoje utrzymanie. Chyba, że zimno i
deszczowo. Wpuszczone do domu całą czwórką wylegują się na antresoli, gdzie
najcieplej i zawsze znajdą rozbebeszone łóżko.
Resztę zwierząt nie
wiem jak traktować, bo niby żywi się na naszym, ale jednak to dziczyzna. Do
nich zalicza się parka kuropatwiano-bażantowa, stadko sarenek oraz sójki w
dużej ilości. To ci stali bywalcy, reszta różnorodności pojawia się bardziej
sporadycznie i nie mam pewności, że to ci sami.
3. Uprawy
Tutaj sytuacja nie
wygląda dobrze. Od samego początku błędy! Pierwszym i największym było
przeoranie zbyt dużego kawałka ziemi, przeznaczonego na uprawy. Mimo przestróg
Gorzkiej Jagody, która na własnym ugorze przechodziła to samo, zrobiłam to i
ja. Przeorałam. Nie sposób dwoma rękami, a nawet czterema, zagospodarować
szybko takiego kawałka, chyba że chce się prowadzić klasyczne monokultury – tu wiorstę
ziemniaka, tam sotnię buraka. A że my chcemy małe, symbiotyczne uprawy
poprzetykane krzaczkami i drzewkami - zaczęło zarastać.... Udało się wyznaczyć
jedynie małe grządki, część obsiać gryką, a reszta porosła. O ile w pierwszym
roku różnorodność zarastania była duża (m.in. znaczny udział krwawnika), to
drugiego roku już tylko perz. Co gorsza, na kopkach przeoranej ziemi porobiły
się góry i góreczki, co znacznie utrudnia koszenie i trzeba marnować kilka razy
więcej energii. Teraz powoli robimy to, co trzeba było robić od początku.
Sukcesywnie poszerzamy obszar upraw stosując metodę: kartony, obornik, ściółka.
Mniej więcej po pół roku można zacząć taki kawałek uprawiać. Od ubiegłego roku
i tak jest lepiej, bo zrobiliśmy dodatkowo prymitywny inspekt i tunel foliowy,
jest miejsce na nowalijki, rozsady, a potem pomidory. Wyznaczam i obsiewam
grządki, które stopniowo się powiększają.
W ubiegłym roku próbowałam również uprawy w kostkach słomianych i na wałach. Jednakże tamten rok był u nas wyjątkowo ślimakowy, a zarówno kostki, jak i wały były idealnym środowiskiem dla tych żyjątek, więc uprawy zostały pożarte. Gdzie się dało musiałam ściągnąć również ściółkę, gdyż i ona przyciągała ślimaki. Przy okazji dowiedziałam się, że rośliny teoretycznie odstraszające ślimaki, zostały spałaszowane przez nie ze smakiem. Fakt, w ostatniej kolejności, ale jednak. Wszelkie ekosposoby, jak trociny, skorupki z jajek, ściółkowanie paprocią i in., były traktowane przez ww. jako drobna niedogodność, po której jednak przechodziły taranem.
Część już obsiana, część w przygotowaniu, część zaściółkowana |
Prawie cały rzut na ogród |
W ubiegłym roku próbowałam również uprawy w kostkach słomianych i na wałach. Jednakże tamten rok był u nas wyjątkowo ślimakowy, a zarówno kostki, jak i wały były idealnym środowiskiem dla tych żyjątek, więc uprawy zostały pożarte. Gdzie się dało musiałam ściągnąć również ściółkę, gdyż i ona przyciągała ślimaki. Przy okazji dowiedziałam się, że rośliny teoretycznie odstraszające ślimaki, zostały spałaszowane przez nie ze smakiem. Fakt, w ostatniej kolejności, ale jednak. Wszelkie ekosposoby, jak trociny, skorupki z jajek, ściółkowanie paprocią i in., były traktowane przez ww. jako drobna niedogodność, po której jednak przechodziły taranem.
Jakiś czas temu
powstało kilkuarowe poletko doświadczalne, przeorane konikiem i obsiane
mieszanką nawozów zielonych. Zobaczymy, czy i na ile poradzą sobie one z perzem
i jak to będzie wyglądać jesienią. Z pewnością będę zdawać relację.
Dosadziliśmy także
dobrze ponad setkę drzew i krzewów owocowych i miododajnych.
A! Przypomniałam sobie,
że była jedna zaleta początkowego zaorania pola, zaskakująco - miała ona wymiar
społeczny. Uznano lokalnie, że będziemy tu mieszkać "na poważnie".
Nie przyczepiono nam więc łatki letników, bądź KRUSowców.
4. Sad i las. Wspaniały
temat
Sad pełen starych jabłoni,
grusz i śliw. Jabłka obradzają co dwa lata, za to z takim smakiem i siłą, że co
kilka minut uderza w ziemie bajeczny owoc – podnosimy na dwa gryzy biegając pomiędzy
zajęciami i upewniamy się za każdym razem, że jabłko to najdoskonalszy owoc świata,
przewyższający mango czy inne papaje. A grusza, ta stara przed domem – tego
smaku opisać nie sposób, tylko cholerne szerszenie dopadają wiele dorodnych
sztuk jeszcze na drzewie. Latem wyciskamy na ręcznej prasie soki, nasze kolejne
złoto. No i wreszcie śliwki, konfitury, naleweczki, no i beczki na bimberek
nastawione!
Las (w naszym przypadku
to gąszcz samosiejki) dał nam już opał, ogrodzenie pastwiska, przepierzenia dla
zwierząt, rusztowania przy budowie kopuły, konstrukcję ganku i radość, wiele radości
z pracy. Zima, mróz, para z ust, psy, piersiówka i piła – dzień doskonały.
5. Wrażenia i odczucia
Mieszkamy w naprawdę
fajnym miejscu. Udało nam się też trafić na bardzo przyjazną społeczność.
Pewnie plotkują jak wszędzie, być może trochę się wyśmiewają z naszych dziwactw,
jednakże nigdy nie spotkaliśmy się z jakimikolwiek oznakami zawiści,
nieuprzejmości czy chamstwa. Wręcz przeciwnie, ciągle jesteśmy czymś
obdarowywani, w wielu przypadkach doświadczyliśmy tzw. pomocy sąsiedzkiej,
nawet kilka usług, za które normalnie bierze się pieniądze zostały wykonane za
free, za flaszkę, bądź na zasadzie, zapłacisz, jak będzie następna okazja.
Nie było jeszcze dnia,
w którym żałowałabym, że tutaj jestem. Oczywiście, zdarza mi się psioczyć: na wiatry, które urywają głowę, na ciężką glinę w ogrodzie, na uparte kozy, na Bazyla, od którego co jakiś czas dostaję w dupę, chyba dla przypomnienia, kto tu jest szefem stada oraz bardzo często na własną głupotę. Ale to niczego nie zmienia, bo za chwilę i tak znajduje się przeciwwaga i mój stan upojenia trwa.
Z pewnością jest więcej
pracy, niż się spodziewałam. Może nawet nie więcej, ale zwykle są to prace
dłuższe niż zaplanowana godzinka czy dwie. A zaczętą pracę trzeba skończyć.
Trzeba nauczyć się planować, a tutaj przede wszystkim uwzględniać pogodę i
rytm, który wyznacza sama natura. Życie nie dzieli się na 5 dni roboczych i
weekend, a lato nie jest czasem wakacji czy urlopu.
Trzeba psychicznie
przygotować się na porażki, bo "sukces" bardzo często nie zależy od
nas samych, ale w dużej mierze jest uzależniony np. od pogody.
Wiele nauki jeszcze
przed nami, bo i planów na przyszłość trochę jest. A każde przedsięwzięcie to
naprawdę spora dawka wiedzy (również tej o sobie samym). Tak więc, przygoda
trwa.
Solidne podsumowanie ! Bardzo się cieszę, że ogólnie wypada na duży plus. Fajnie, że znaleźliście swoje miejsce, a swoimi mądrymi działaniami powodujecie, że ono Was akceptuje :-)
OdpowiedzUsuńPewnie scenariusze mogły być różne. Jakoś na razie dziurgamy sobie powoli w tej mikroskali i mamy nadzieję, że w dobrym kierunku nas to prowadzi.
UsuńPrzygodo trwaj! Bilans jest więc na plus. Życie na wsi prawdziwe, nie tylko nocowanie w wiejskim domu, uczy pokory, pracy, planowania, przewidywania, pokonywania trudności, a daje wiele radości i satysfakcji. A możliwość życia wsród zwierząt to niezwykła terapia i lek na całe zło. Pozdrawiam całe Wasze Stado serdecznie
OdpowiedzUsuń"Życie na wsi prawdziwe, nie tylko nocowanie w wiejskim domu" pozwoliło mi też poznać kilka wspaniałych i mądrych Kobiet. I wirtualnie i realnie. Mogę czerpać z ich doświadczenia, zadzwonić w nagłej potrzebie, pożalić się lub pochwalić - taka dodatkowa wartość, której się nie spodziewałam:) Stado pozdrawia Was, a nasza część jeszcze ściska mocno!
UsuńJestem przy drugim punkcie. Jaja kacze są dobre na naleśniki czy do ciast drożdżowych.
OdpowiedzUsuńJak na razie najlepszym sposobem na ślimaki są kaczki, ale również fusy po kawie. Fusy są lepkie i ślimaki omijają je z daleka, sprawdziłam u siebie ale na rabatach, na poletkach to pewnie tego trzeba by bardzo dużo. Od wiosny do lata mamy specjalne wiaderko do którego zlewamy fusy z kawy i fru pod rośliny, jak dużo pijecie tej kawy to warto. Czytam dalej...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOd wiosny do jesieni, nie do lata.
UsuńKacze jaja są również smaczne same w sobie, tzn. ja lubię. Ale fakt, w makaronach czy innych wypiekach dają bardzo intensywny kolor.
UsuńZ kawowymi fusami warto spróbować, przynajmniej w newralgicznych miejscach. Dzięki.
Przeczytałam uważnie i jestem Ci wdzięczna za tyle cennych spostrzeżeń. Szczerość i prawda bez lukrowania rzeczywistości to coś czego potrzebują kolejni osiedleńcy.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Rzeczywistość jaka jest, każdy wie - nie ma co lukrować... A ile na człowieka czyha zasadzek, załamek psychicznych, momentów dramatycznych i innych rozpaczliwych czasem historii, wie tylko ten, kto zabrał się za robotę:) Ale, jak to mawiają u nas na wsi - jak się robi, to się zrobi - trochę w opozycji do znanego mi - jak się myśli, to się wymyśli. Ukłony dla Ciebie i chylę czoła przed Twoim przedsięwzięciem!
UsuńAhoj przygodo! Czytam Twój post jak powieść. Chyba osiedliście na dobre i trzymanie kciuków nie jest już potrzebne. To ja teraz będę kibicować.
OdpowiedzUsuńJak powieść w odcinkach he he. Wiem, długo wyszło. Dzięki, Hana, za kciuki i wszystko. Ciągle nadziwić się nie mogę, że tyle w sumie nieznajomych osób, zagląda, kibicuje, dobre słowo powie, i jakoś mocy przybywa:) Uściski!
UsuńWitam.
OdpowiedzUsuńBędę zaglądać, podpatrywać, uczyć się od Ciebie. Taki niesamowita harmonia i spokój bije od Ciebie.
Wy dwa lata, a my dopiero zaczynamy, popełniamy błędy, miotamy się.
Witaj w tej samej bajce:)Wiesz, że błędów nie popełniają tylko Ci, co nic nie robią? Będzie dobrze - będzie po Waszemu.
UsuńWITAM SERDECZNIE:::))))
OdpowiedzUsuńNA ŚLIMAKI POMAGA MĄCZKA BAZALTOWA ROZSYPYWANA W OKOLICACH UPRAW, BLOGI PERMAKULTUROWE TO POLECAJĄ,
PRZY OKAZJI WZBOGACA GLEBĘ W MINERAŁY(BAZALT TO INACZEJ LAWA WULKANICZNA)). DZIĘKUJE ZA PODSUMOWANIA. POZDRAWIAM SERDECZNIE IWONA Z MAŁOPOLSKI
Sama mączki nie stosowałam ale słyszałam, że działa podobnie jak inne obsypywacze, czyli do pierwszego zawilgocenia, czyli przez jeden dzień. Spróbować jednak należy, gdyby miało pomóc - bo widać, że nie zaszkodzi. Jeśli moje kaczki nie przejedzą draństwa, to będę się ratować. Dzięki za podpowiedź.
UsuńZ tego wpisu bije taka radość życia, że aż serce mięknie :-). tak strasznie sie cieszę, że tak Wam dobrze ! Roboty mnóstwo, wiadomo, ale jaka radosna to praca ! I znacznie, znacznie więcej sukcesów niż porażek, co daje napęd deo dalszych działań. W nieustającym podziwie i zachwycie ściskam Was !
OdpowiedzUsuńMnie serce rośnie od Pani kwiatów! te ostatnie tulipany echhhh. Co my potem zrobimy z takimi wielkimi sercami?:) Buziaki!
UsuńZagladam ze względu na kopule która mnie interesuje, dziekuje za szczere wyznanie o niej. Piszesz o kurczakach które porywaja lisy, tu znajdziesz sposób budowy kopuly, klatki dla kurczakow http://dmkpermaculture.com/how-to-build-a-chook-domechicken-domechicken-tractor/ Są tanie sztywne latwe w budowie, można je codziennie przesuwac aby kurczaczki mialy nową trawke i robaczki. Mysle ze chłopak ze wsi ja zmontuje i taka prosta konstrukcja się od Ciebie rozprzestrzeni na cala gmine.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry pomysł na odchowanie młodziaków-kurczaków! Dzięki za tego linka - w ogóle fajnie popatrzeć, jak ludzie ogarniają gospodarstwo na drugiej półkuli. My budujemy solarhause'y, a oni shadehause'y he he.
UsuńChciałam coś mądrego napisać, ale za dużo zaczęłam rozmyślać nad poszczególnymi punktami :P Widać w tym wpisie i serce i rozwagę, po prostu fajnie wszystko dogrywacie. Pozdrowionka dla całej rodziny :)
OdpowiedzUsuńDzięki Ci za dobre słowo:) Ściskamy Was mocno!
Usuń