przy-ziemne

przy-ziemne

31 grudnia 2014

Notatka o kogutku

W okresie świąteczno-noworocznym trzy z naszych czterech kogutków straciły życie. Strasznie już ze sobą walczyły. Często miałam przez okno widok na prawdziwe walki kogutów. Jeden pogonił kiedyś sójkę... aż na drzewo! Zdziwiła się, kiedy na gałęzi za sobą zobaczyła koguta.
Nie raz i ja zostałam dziobnięta w łydkę za opieszałość w karmieniu, a i Małej M. się dostało. Wiele Gospodyń mi powtarzało, że w stadzie ma być jeden kogut, wtedy panuje ład i harmonia. Kogut bez rywali uspokaja się i zajmuje swoimi obowiązkami. Kury w końcu zostają odpowiednio "dopieszczone". Nie dowierzałam, jak zwykle na własnej skórze musiałam sprawdzić. W końcu się przekonałam. Przyszedł Sąsiad i dokonało się.

Dzień przed Wigilią przyjechał K. na Święta. Z tej okazji upiekłam kogutka*. W czosnku, jabłkach oraz ziołach. Zapach był dobry. K. zacierając ręce siadł przed talerzem ze zgrabnym kogucim udkiem. Zaczął jeść i skrzywił się po pierwszym kęsie.
- To jest niesmaczne. Ciemne to mięso i twarde.
Udko zjadł całe, ale okraszone komentarzami:
- Czyli tak smakuje kurczak...
- To ja pierwszy raz w życiu jem prawdziwego kurczaka...
- To się ma nijak do kury z Tesco, białej, mięciutkiej... no, może trochę bez smaku...
- Na Syberii jadłem kuropatwę, podobnie smakowała...
Tak, tak, wygląda na to, że wyhodowałam sobie dziczyznę:)


*Od pięciu lat nie jemy mięsa. Decyzja ta była ogólnym buntem wobec jakości mięsa w sklepach. Zdarzało nam się zjeść podarowaną kaczkę czy królika oraz czasami w gościnie, żeby nie robić scen. Chcieliśmy powrócić do procederu mając sporadycznie dostęp do mięsa zaufanego, czyli własną ręką wyhodowanego. Kogutek był naszym pierwszym doświadczeniem.

Przy okazji składam najlepsze życzenia noworoczne dla wszystkich Kur, domowych, pracujących, podróżujących, tworzących, wychowujących, hodujących... ogarniających. Aby udało się to wszystko łączyć z pożytkiem dla siebie i dobra ogólnego Kurnika.
I bez żadnych podtekstów również życzenia dla Kogutków, żeby dbali o Kurnik, ład i harmonię, otaczali opieką, jednym słowem - robili to co do nich należy:)


4 grudnia 2014

Notatka o myciu okien

Nie jest to pierwszorzędne wydarzenie w moim życiu, ale ponieważ zrobiłam to ponad miesiąc od wprowadzenia - fakt odnotowuję - umyłam okna po budowie! Nie jakoś nachalnie, o tyle żeby mnie nie drażniły w słoneczny dzień, a odporność mam dużą... ale wczoraj świeciło słońce.
W "normalne" dni, czyli szarobure, trochę się snuję, robię rzeczy wyłącznie niezbędne lub przyjemne. A dla mnie to: rąbanie drewna i zwożenie go do domu - raczej niezbędne. Karmienie zwierząt i ptactwa domowego - i niezbędne i przyjemne. Gadanie do zwierząt i ptactwa domowego - tylko przyjemne. Spacery z niektórymi zwierzętami - tylko przyjemne. Karmienie Małej M i siebie - i niezbędne i przyjemne. Robienie różnych ciekawych rzeczy z Małą M - tylko przyjemne. Powolne przystosowywanie kopułki do życia - i niezbędne i przyjemne. Oddawanie się czystym przyjemnościom, jak czytanie lub dłubanina jakaś - wiadomo.
Mała M często mówi: Ale mamy fajne życie, Mamo, co? Faktycznie, jak teraz popatrzyłam na ten spis z natury... Nawet to niezbędne rąbanie drewna lubię, tylko ostatnio mój kręgosłup nie bardzo. Naprawdę mamy fajne życie. Do pełni szczęścia brakuje nam K., ale i on za chwilę będzie...na chwilę.

A tak bardziej szczegółowo, to w cieplejsze dni przykrywam jeszcze w ogrodzie co się da. Głównie wykorzystuję liście z lasu i słomę. To akurat mam pod ręką i w miarę pewne. Ściółkuję w różnych konfiguracjach. Karton+liście, karton+słoma, sama słoma, same liście, mieszanka słomy i liści. Ciekawa jestem, co u mnie sprawdzi się najlepiej. 
 Jak wyglądają obecnie drzewa owocowe, każdy wie, ale jedno u mnie wygląda nadal tak:
Na spacery z psami zabieram sobie worek, dwa i nie wracam z pustymi rękami. 
 
Droga z lasu wiedzie przez pastwisko, a tam już biegną zobaczyć! Już sprawdzić czy sianodawczyni przyniesie coś nadającego się do zjedzenia.


Po ostatnim wpisie Gorzkiej Jagody zaczęły mi się lęgnąć w głowie nowe pomysły w rozplanowaniu ogrodu. Miałam się tym zająć PO Nowym Roku, ale ten impuls już się zagnieździł i kiedy mam zajęte tylko ręce, rysuje mi w wyobraźni fantastyczne obrazy.

Kurom na zimę poprawiłam miejsce bytowania. Nie jest to tradycyjny kurnik raczej coś w rodzaju woliery. Osiatkowany kawałek dawnej obory murowane.j Taki 2x2,5m. Poprawka polegała na dołożeniu kawałka siatki, tak żeby sięgał do sufitu, bo wcześniejsze 1,5m przefruwały bez problemu rozłażąc się po całej obórce, ozdabiając ją sowicie swoimi kupami, a nam obórka służy jeszcze za składzik różności, więc był konflikt interesów. Na obcinanie skrzydeł się nie zdecydowałam, bo straaaasznie lubię kiedy "lecą" do mnie z jakiegoś odległego zakątka ogrodu na wołanie cip-cip-cip. Mam nadzieję, że nie będzie im zbyt zimno w tej wolierze. Na razie chodzą sobie jeszcze swobodnie, ale mają cały czas otwarte wejście do siebie, więc mogą się w razie czego schować. Zamykam, kiedy się mroczy.
Podobnie i owce. Te z kolei mają wydzielony kawałek stodoły, tak zwanego boiska. Na wyposażeniu paśnik na sianko i dostęp do wody. Ale małe drzwi są na stałe otwarte na pastwisko. Mogą się schować, kiedy chcą. Na razie przychodzą tutaj głównie na jedzenie. A dnie i noce spędzają na pastwisku. 
Chciałam im zrobić zdjęcie przy paśniku, ale się nie da, bo kiedy tylko wchodzę do stodoły, robi się kłębowisko przy wejsciu.
Przeżyłam niedawno akcję "odrobaczanie". Weterynarz dał mi roztwór, który miałam im podać strzykawką do pyska. Coś tam bąknęłam, że nie wiem czy dam radę, ale nie wyrywał się do pomocy, a mnie było głupio poprosić. Pomyślałam - raz owcy śmierć - i poszłam TO zrobić. Naprawdę żałuję, że nikt tego nie nagrał, miałabym pamiątkę do śmiechu na stare lata. No wyglądało to tak komicznie, jak tylko komicznie może wyglądać kompletnie niedoświadczona laska próbująca podać na siłę do pyska zwierzętom coś czego nie chcą. Opuściłam kojec na tarczy, trochę poobijana, bo Bazyl w końcu się wkurzył i podjęłam ostatnią próbę podania leku przez barierkę. I co się okazało? Trzy na pięć przyszły same i z zainteresowania WZIĘŁY STRZYKAWKĘ DO PYSKA, a ja tylko myk, wcisnęłam lek. Dwóm musiałam pomóc przytrzymując za rogi (jakże byłam wtedy wdzięczna za te rogi:)), ale to już naprawdę było proste.

Napisałam też ostatnio książkę... podyktowaną mi przez Małą M, która jeszcze niepiśmienna, co nie znaczy, że nie ma twórczych potrzeb. Kaliber z tych grubszych. Tytuł: "O Panu Bogu". Zdziwiłam się, bo głównie przerabiamy teraz tematy okołoksiężniczkowe. Widocznie jednak metafizyka męczy młodą główkę. Treść skupia się na przygodach różnych dziewczynek, które były w niebie, ale Pan Bóg znajduje im rodziców i wysyła na ziemię i tam się spotykają ze sobą i razem bawią. Ale czasem, kiedy Pan Bog wyśle za dużo dziewczynek na ziemię, to mu smutno się robi i dlatego zabiera którąś z powrotem do siebie. 
Uhhhhhh
Nie unikamy w rozmowach tematu śmierci, jednak nie jest to tłumaczenie, które podałam jej na tacy. A może nie chodziło o śmierć? Przypomniało mi to jednak dawno temu czytane opowiadanie I.B. Singera o umierającym aniołku, którego śmierć jest jednoczesna z narodzinami dziecka na ziemi.

Życzę dobrych myśli, ciepłego kąta i w ogóle: "fajnego życia":)

P.S.
Przepraszam za jakość zdjęć, ale przez chwilę zapomniałam, że lepsze jest wrogiem dobrego i skusiłam się na smartfon, łudząc się, że będę miała dwa w jednym. No i mam, ale ani to telefon dobry, ani aparat...

20 listopada 2014

Notatka o tym jak ścieki oczyszczamy

Po po prawdzie tę notatkę powienien napisać K., bo to on się doktoryzował w temacie, przeczytał i obejrzał wszystko, co w necie było dostępne, przeanalizował, obliczył koszty, zakupił materiały, odbył rozmowy z ludźmi, którzy takie oczyszczalnie mają lub budowali, a potem przy pomocy kopary wybudował oczyszczalnię. Ja tylko przygotowałam dokumenty do powiatu, wyrysowałam piękny projekt (stąd się orientuję w działaniu) i zrobiłam zdjęcia poszczególnych etapów.

W naszym przypadku mówimy o oczyszczalni gruntowo-roślinnej. Mamy warunki, bo powierzchnia nas nie ogranicza, nie mamy w pobliżu żadnych strategicznych punktów, które byłyby przeciwskazaniem, lekki spadek terenu pomaga (nie ma potrzeby przepompowni), no i zależało nam nam podpięciu dwóch obiektów, kopułki, a w przyszłości domu właściwego, jeśli kiedyś go podepniemy do wody.

Formalności to przygotowanie zgłoszenia do powiatu. (W przypadku oczyszczalni o przepustowości większej niż 7,5 m3 wymagane jest pozwolenie na budowę.) Jednym z załączników musi być projekt, u nas wystarczy przygotowany ręcznie rysunek ze schematem działania.

W skrócie oczyszczalnia taka składa się kolejno z:
1. osadnika gnilnego, do którego spływają ścieki z budynku - u nas są to dwie studzienki z kręgów betonowych o łącznej pojemności 4m3
2. studzienki rozdzielczej
3. filtru korzeniowego - jest to wykopany na głębokość 1 m dół o powierzchni 24 m2, wyłożony folią i wysypany warstwami (20 cm żwiru płukanego lub drobnego kamienia, 50 cm piasku płukanego, 20 cm piasku i ziemi z dodatkiem materiałów organicznych (słoma, trociny) i 10 cm żyznej ziemi.
W filtrze umieszczone są 3 rury o długości 6 m (z ponacinanymi otworami w dolnej części) podłączone do studzienki rozdzielczej (pkt 2). W dolnej części filtra na żwirze ułożona jest rura drenarska (zbierająca) połączona ze studzienką zbierającą (pkt 4). Na górze zasadzone rośliny (trzcina, wierzba, pałka i in wodolubne), które mają za zadanie swoimi korzeniami napowietrzać filtr.
4. wspomniana już studzienka zbierająca
5. odpływ ze studzienki zbierającej (w naszym przypadku do planowanego oczka wodnego).

Wykonanie - 1 dzień (nie liczę czasu poświęconego na doktoryzację, zakupy + 30 dni na przeleżenie zgłoszenia w powiecie dla uzyskania pieczątki: Nie wnoszę sprzeciwu).
Koszt: 4000 pln (wliczając wszystkie materiały, kręgi betonowe, rury, złączki, folia, piasek i kamień - w naszych rejonach akurat drogie oraz praca kopary).

Dołączam jeszcze dokumentację foto dla unaocznienia poszczególnych etapów.

Rura odprowadzająca ścieki z domu do osadnika gnilnego.
Dwie studzienki robiące za osadnik gnilny. Na drugim planie wykopany dół wyłożony folią i wysypany drobnym kamieniem.
Na kamieniach ułożona rura drenarska (zbierająca) będzie połączona ze studzienką zbierającą. Otwór trójnika wychodzący do góry jest na odpowietrzenie.
Warstwa piasku płukanego. Widać już rurę odpowietrzającą, a za nią studzienkę zbiorczą.
Na piasek dokładamy słomę i trociny.
Trzy 6. metrowe rury podłączone do studzienki rozdzielczej. Rury nacinaliśmy szlifierką. Nacięcia idą oczywiście w dół, do gruntu. Tutaj w górę tylko do zdjęcia. Podsypka z kamyków użyta dla wypoziomowania rur.
Tak to wygląda po podłączeniu ze studzienką rozdzielczą. (Pudło kartonowe nie jest elementem niezbędnym:))
 I przysypaniu warstwą piasku z ziemią
 Widok ogólny. Patrząc od góry zdjęcia: osadnik gnilny, studzienka rozdzielcza, filtr korzeniowy z rurami, odpowietrzenie z rury drenarskiej zbierającej, studzienka zbierająca.
Następnie przysypaliśmy to wszystko jeszcze warstwą ziemi. Na razie posadziłam wierzbę, trzcinę i kilka kosaćców (a można tu rozwinąć wyobraźnię!). Nie mam na to niestety dowodów zdjęciowych. Obecnie wygląda to tak:
Przykryłam kołderką z liści i gałęzi, żeby nie przemarzły posadzone roślinki. Kiedy dobrze się ukorzenią nie trzeba będzie już okrywy.

No to chyba tyle. Oczka wodnego nie pokazuję, bo go jeszcze nie ma. Na razie ze studzienki zbiorczej mamy wypuszczoną rurkę w pole. Jeszcze z niej nie kapie. Potrzeba trochę czasu, aż to wszystko zacznie działać jak należy.

Gdyby ktoś był na etapie planowania, to dysponuję poradnikiem w pdf o oczyszczalniach tego typu, mogę udostępnić.

U nas zapowiadają śnieg na jutro. Zaszyłam się w kopułce jak żłów w skorupce. Jest mi dobrze i ciepło.
Czego wszystkim życzę!

31 października 2014

Notatka budowlana cz. 11 i ostatnia

Ostatnia w tym roku. Nie wszystko udało nam się skończyć, ale więcej budowania nie będzie, bo już za późno, bo nie wyschnie lub, bo nie wiadomo co zrobić. Ostatni miesiąc, to wyścig z czasem, żeby dokończyć to co konieczne.

Najpoważniejszym niewykończeniem jest brak ostatecznej powłoki zewnętrznej kopuły. Docelowo miały być położone, na istniejące dwie warstwy tynku cementowo-glinianego, folia kubełkowa oraz ostatnia wartswa tynku, pociągnięta na koniec preparatem wodoszczelnym.
Jednak z powodu opisywanych wcześniej pęknieć baliśmy się obciążać kopułę kolejnymi warstwami, a nie znaleźliśmy rozwiązania, które byłoby jednocześnie elastyczne (wytrzymałoby pęknięcia), lekkie, wodoszczelne i oddychające. Poza tym w zależności od tego, co się wydarzy po zimie, jak kopuła zniesie działalność śniegu, a fundamenty mrozu, będziemy decydować co dalej robić. Jest możliwość dozbrojenia konstrukcji, w najgorszym zaś wypadku - położenia dachu.
Tak czy inaczej musieliśmy kopułkę zabezpieczyć na zimę. Po wielu rozważaniach jak to zrobić zdecydowaliśmy się na położenie folii tunelowej. Żeby zachować minimalną przynajmniej dylatację i możliwość oddychania, pod folię poszła siatka maskująca, a przy świetliku zrobione są otwory wentylacyjne.

Ostatnie zdjęcie kopułki przed założeniem folii.
Zakładanie siatki i folii.
 No i tak to wygląda obecnie.
Wspominałam już o tym, że zrobiliśmy izolację fundamentów przed wodą i mrozem. Na izolację poszły kolejno warstwami: folia kubełkowa, piasek, styropian, folia fundamentowa, siatka
zbrojeniowa, beton.
Teraz kołnierzyk izolacyjny jest do połowy zasypany ziemią.

Wnętrza też nie udało się dopieścić - zostawiamy sobie na to przyszłą wiosnę. Jesteśmy na etapie dwóch warstw tynku - potrzebne jeszcze co najmniej dwie. Mamy dociągniętą wodę ze studni, co oznacza zimną wodę w kranach, kibelku i działającą pralkę - dla mnie krok cywilizacyjny godny Księżyca:)
Mamy działający piec. Rozprowadzony prąd (dziękuję, D.), podłączoną kuchenkę gazową (na butlę). Położone podłogi drewniane w technologii: folia, wełna mineralna i deski na legarach. W łazience czasowo płyta osb, ma być klepisko gliniane, ale długo schnie, więc też sprawa odroczona. Tutaj jako izolacji użyliśmy keramzytu.
Koniec końców, mimo dużej prowizorki i niedociągnięć estetycznych... ZIMUJEMY!

Pierwsza przymiarka schodów na antresolę. Przy okazji, bo chyba jeszcze nie mówiłam o tym, że wszystkie okna, drzwi, spora część AGD, no i schody są prezentem od mojej Przyjaciółki, która jest w trakcie duuużego remontu.
Kilka zdjęć wnętrza.

Sobota wieczór. Potężne zmęczenie po trzech pełnych miesiącach pracy. Skończyliśmy przenoszenie podstawowych sprzętów.
I pierwsza banieczka z Sąsiadami za pomyślność na nowym. Bez ich pomocy niewiele udałoby się zrobić.

W poniedziałek rano K. udał się do innych obowiązków, ja "urządzam".
A jako ostatnia z większych prac przed zimą powstaje ganeczek.

Chciałabym to jakoś ładnie podsumować, ale nie umiem. Potrzebuję odsunąć się kilka kroków od tego roboczego transu.
W tym momencie na pewno odczuwam ogromną wdzięczność dla Wszystkich, którzy się przyczynili do powstania kopuły - jest ich trochę:) Ale też zdziwienie i satysfakcję, że można, i że własnymi rękami. Niesamowite uczucie.

To może niech zakończeniem będzie zupenie nie związany z budowaniem temat, chociaż może związany, ale w szerszym znaczeniu budowania całego gospodarstwa. Otóż w trakcie tej trzymiesięcznej budowlanej historii, przydarzyła nam się dwudniowa wycieczka na drugi koniec południowej Polski. A do kogo? A do Rogatej! A po co? No jak to po co - po rogaciznę! Zdarzenie było bardzo miłe i ożywcze. Psychicznie nas odbudowało, a dodatkowo przyjechały z nami cztery ślicznotki i kawaler.
Rogatej Owcy i Małżonkowi bardzo dziękujemy, że mimo zabiegania spędzili z nami kawał wieczoru i poranek dnia następnego.
Owce mają się świetnie, z pastwiska zadowolone, aczkolwiek chętnie odwiedzają schron, gdzie pachnie świeżym siankiem. Chodzą też za mną gromadką, bo często wypada mi z kieszeni jakaś marchewka czy inne jabłuszko. Podskubują, dają się głaskać, z wyjątkiem Bazylego, który zachowuje daleko posuniętą ostrożność.
Działają na mnie uspokajająco. I jakoś tak z sensem wygląda teraz ta nasza wielka łąka - w końcu się na coś przydaje...

Życzę Wszystkim wielu pozytywnych myśli pomimo i a propos jutrzejszego Święta.

P.S.
Mam jeszcze dokumentację fotograficzną "step by step" z budowy oczyszczalni korzeniowej, którą też sobie zrobiliśmy w wolnej chwili, a co... Ale to już przy okazji następnego spotkania.




2 października 2014

Notatka o fachmanach

Aparatu nie ma i nie będzie przez jakiś czas. Ale pracujemy, jakby był:)
Piec stanął, komin stanął, dym z komina poszedł. Ścianki działowe też postawione. To w środku. Na zewnątrz zrobiliśmy jeszcze izolację poziomą docieplającą fundamenty.
Chłopaki zabrali się za ganek, a ja fuguję piec - gliną, a jakże.

Roboty posuwają się szybko, bo lokalni fachowcy (zdun, murarz) tak pracują i trzeba się dostosować.
W ogóle praca z nimi jest ciekawym doświadczeniem.
1. Fachowcy zaczynają wcześnie rano. Dla mnie to luz, bo jestem ze skowronkowatych, ale K. to sowa. Dzielny jest strasznie, ale zauważyłam nieprzytomne przerażenie, jak ostatnio murarz zajechał do nas na motorku o 7 rano.
2. Fachowcy pracują szybko. Czasem bardzo szybko, co jest oczywiście zaletą, ale trzeba uważać, bo z rozpędu/rutyny popełniają błędy, które potem z wdziękiem tuszują, ale mogłoby ich nie być.
3. Fachowcy uważają, że w każdym normalnym gospodarstwie znajdzie się: kawałek blachy, druta o różnych przekrojach i innego żelastwa, kupka starych cegieł/dachówek itp., dlatego do głowy im nie wpadnie, żeby się kazać zaopatrzyć wcześniej w takie rzeczy. Staliśmy się więc klientami szrotów i nasze gospodarstwo zaczyna przypominać "normalne".
4. Z fachowcami trudno się dogadać. Tutaj problemy są dwojakiego rodzaju. Zwykłe językowe. Na branżowy slang nakłada się lokalna gwara, dzięki temu możemy wysłuchiwać pięknych potoków słów, które brzmią znajomo, ale niewiele wnoszą znaczeń. Na szczęście pracuje z nami Syn Sąsiada, który dodatkowo pełni funkcję tłumacza kultur. Drugi problem jest trudniejszy, bo wymaga od fachowca odpowiedzi na pytanie: dlaczego. Zwykle przez 30, 40, 50 lat praktyki zawodowej nikt nie zadał fachowcowi pytania dlaczego coś robi właśnie tak. Czasami nasuwa się podejrzenie, że nigdy się fachowiec nad tym nie zastanawiał, bo przecież: zawsze się tak robi - to najczęstsza odpowiedź.
5. Średnia wieku fachowca, to 70+, może to tłumaczy, że fachowiec nie pyta jak chcesz, żeby było zrobione, wie lepiej jak ma być zrobione.

I tak współpraca jest bardzo pouczająca i dzięki nim zdobywamy mnóstwo umiejętności, chyba sobie na zakończenie przyznamy jakieś odznaki:)

Pozdrowienia czeladników ślemy!




22 września 2014

Notatka budowlana cz. 10

Ostatnie prace przy naszej kopule były mało efektowne - tynkowanie, tynkowanie, tynkowanie z zewnątrz i w nutrii. Od tego tynkowania mój aparat nie oparł się glinie, wszedł z nią w bliskie kontakty, po czym przestał działać. Nasze telefony służą jedynie do rozmów, zatem zdjęcia poniżej będą nie całkiem aktualne, zresztą i tak kilka z nich użyczonych przez D.

Właściwie z tym tynkowaniem można powiedzieć, że panuje budowlana nuda.
Ale...
Emocji dostarczają nam popełnione na początku błędy konstrukcyjne. Do tej pory odbijają nam się czkawką. Pochłaniają też czas, pieniądze, nasze nerwy oraz pewność, że ma sens dalej to ciągnąć. Czasem wydaje mi się, że dramatyzujemy, a czasem, że nie zdajemy sobie sprawy z powagi sytuacji.
Samonośna kontrukcja słomiana "osiada". Kopuła wykonuje lekkie ruchy, widać to po odchyleniach otworów okiennych. Pękąją też kolejne warstwy nakładanego tynku zewnętrznego cementowo-glinianego. Nie są to powierzchniowe pęknięcia spowodowane wysychaniem tynku. Raczej rysy konstrukcyjne, długie, pionowe, głównie przy oknach i drzwiach. Mimo podwójnej już warstwy zewnętrznej każdy deszcz powoduje przecieki przez słomę do środka. Nadal musimy więc nakładać ochronną plandekę.
Pojawiają się pomysły dozbrojenia kolejnej warstwy tynku, miejscowo lub po całości oraz wzmocnienia fundamentów. Nie mamy bowiem pewności czy konstrukcja słomiana osiądzie, ile ma osiąść i się zatrzyma, czy jest to ruch ciągły, nieskończony.
Tak czy inaczej pracujemy nieustannie od rana do wieczora z przerwami na niedziele.

Tynkowanie pierwszej warstwy zewnętrznej odbywało się przy użyciu tegoż urządzenia.
fot.: D
Maszyna dwa w jednym, służąca do mieszania gliny i tynkowania. Dużo by o niej mówić, z pewnością to, że jest kapryśna. Wiele wysiłku kosztowała jej obsługa, drobne i większe naprawy, zabezpieczenia itd. Pewnego dnia odwiedził nas Dziadek-Sąsiad popatrzył na chłopaków kolejny dzień męczących się z urządzeniem i stwierdził, że on by to szybciej kielnią obrzucił. To był moment przełomowy w naszych pracach tynkarskich. Odkryliśmy wspaniałe narzędzie - czerpak tynkarski, dzięki któremu prace ruszyły z kopyta.
fot.: D
A tam, gdzie zasięg rozrzutu nie docierał, wybraliśmy inną ręczną metodę.
Wewnątrz po narzuceniu pierwszej warstwy tynku glinianego wyrównywaliśmy go czym się da.
 Ściany po narzuceniu pierwszej warstwy.
 
Po wygładzeniu zaczynają wyglądać jak wnętrze glinianego domku.
Następnym etapem jest wyrównywanie ubytków gliną wymieszaną z sieczką słomianą.
fot.: D
Mieszanie gliny odbywało się z kolei metodą nożną.
fot.: D
W niektórych miejscach naszego budyneczku po paru dniach pojawiło się życie.
fot.:D
Kilka perspektyw kopuły.

Oprócz tego, co na zdjęciach udało się jeszcze zrobić kolejną wewnętrzną warstwę tynku. Glina+piasek+trociny. Wylać stopę pod piec i wylewki pod ścianki działowe. Dociągnąć prąd. Założyć okna. Aktualizacja foto nastąpi po odebraniu aparatu z serwisu (jeśli się uda).

Tradycyjnie chciałabym żłożyć wielkie podziękowania naszym ostatnim wolontariuszom Gosi i Piotrowi. Trafili do nas w sam środek szaleństwa tynkowego, mieli więc okazję naprawdę pomóc, a przy okazji wybrudzić się na maxa:) oraz Radkowi, który wpadł na krótko, ale dał z siebie wszystko:)

Jutro-pojutrze wchodzi na arenę zdun!

Wszystkim, z nami włącznie, życzę udanego tygodnia! Dziękuję również za maile i inne wyrazy troskliwego zainteresowania:)

3 września 2014

Notatka budowlana cz. 9

Jako budujący pierwszy raz w życiu coś swojego jesteśmy mało odporni, a więc wystawieni na wszystkie towarzyszące temu przyjemności. Huśtawka nastrojów od euforii po totalną załamkę, od wszechogarniającego ducha pracowitości po stany, kiedy opadają ręce i chce się płakać, ewentualnie wysadzić w powietrze rozpoczętą budowę. Zdarzają się spięcia przeplatane wybuchami śmiechu z własnej głupoty, uporu lub bezsilności. Wszystko to jest naszym udziałem i staram się o tym myśleć, jako o czynniku wzmacniającym kondycję człowieczą.

Tymczasem patrząc okiem aparatu nie jest źle - rozpoczęliśmy tynkowanie i kopułka zaczyna nabierać kształtów. Kształty kształtują się dosyć spontanicznie i z każdej strony wyglądają nieco inaczej. Nie jesteśmy jednak przywiązani do wizji idealnie prostej i gładkiej powierzchni, więc łatwo się to akceptuje.

Ubiegły tydzień pogodowo dał nam trochę w d... Większość czasu pracowaliśmy pod osłoną...

... topiąc się w bajorku...
... ale ekipa nie ustawała.
Wieczorami kuchnia była okraszona kolorowymi akcesoriami odzieżowymi,

a efekty psychiczne całodziennej wytężonej pracy, bywały różne.


Kiedy jednak przyświeciło słońce, to śniadaliśmy w takich okolicznościach.

Wracając do rzeczywistości, czyli na plac budowy. Betoniara pracuje. Rozrabiamy tynk cementowo-gliniany.
Przygotowane zabezpieczenia na otwory okienne i drzwiowe.

Już opryskane pierwszą warstwą tynku.

No i kilka ujęć z postępu prac.

Wczoraj stanęło już rusztowanie,aby dokończyć tynki na szczycie...
... oraz dołączył nasz kolega Jaś, który zabrał się za wyrównywanie wnętrza.
A może to powinien jednak być kurnik?

Mała M. jak zwykle elegancka, wpada na budowę popracować i podnieść estetykę ekipy.
A nad wszystkim czuwa K., dobry duch osłaniający efekty naszej pracy.
fot.: D
Chciałoby się zakończyć okrzykiem: niech się mury pną do góry!
Pozostanę jednak przy cichym życzeniu: niech to wszystko trzyma się kupy!

Ślę pozdrowienia dla Wszystkich wytrzepując słomę z butów i innych części blielizny:)