przy-ziemne

przy-ziemne

31 maja 2014

Notatka o błędach, ślimakach i Stasiu

Długie przerwy w pisaniu mnożą tematy w głowie. Niektóre z nich same się unieważniają i odchodzą w niebyt - taka czasocenzura. 
Niektóre zostają, utrwalają się i mają swoje skutki i konsekwencje.

Błędy popełnione w ogrodzie skutkują dosyć szybko. Ich zaletą/wadą jest to, że najczęściej dają się naprawić już/dopiero w następnym sezonie. W tym roku udało mi się popełnić kilka.

Po pierwsze: za późno wysiany szpinak po wypuszczeniu drugich listków uderzył od razu w kwiaty. Nie mam więc szpinaku na wiosnę. Następne sianie pod koniec lata i późną jesienią.

Po drugie: z braku lepszego miejsca (dwa niewielkie parapety, trzeci okupowany przez koty) sadzonki trzymałam na zewnątrz przy południowo-wschodniej zacisznej i nasłonecznionej ścianie. Rozwijały się bardzo dobrze. Niestety, wieść się rozniosła i pewnej mokrej nocy z całej okolicy przybyły ślimaki. Najbardziej smakowały im kalafiory, kapusty, brokuły, brukselki, sałaty (jedynie masłowa im nie podeszła), korniszony oraz pomidory z naciskiem na odmiany mini, ostało się bawole serce. To, co zostało, czyli jakieś 20%, poszło już do gruntu. Z wyjątkiem pomidorów. Trochę mi żal, bo o ile pomidory, sałaty czy kapusty mogę dokupić na bazarze, to takie brokuły kalafiory i brukselki już nie bardzo. Na przyszły sezon zapisane: niezbędne bezpieczne miejsce dla sadzonek.

W ogóle ślimaczy problem mam - nie da się ukryć. Ziemia ciężka i gliniasta przy słońcu zasycha w skorupę. Ściółkowanie robi dobrze, ale jest też schronieniem dla ślimaków, które, przyznam, dziesiątkują mi warzywa. Spotkałam się kiedyś z teorią, że ślimaki zjadają tylko rośliny słabe lub chore robiąc tak naprawdę dobrze naszym uprawom. Z moich obserwacji wynika, że albo mam wszystko słabe, albo dla nich wsio rawno i jadą po kolei. Faktycznie omijają te podrośnięte już dorodne okazy, ale raczej dlatego, że bardziej smakują im młode listki.

Tak mniej więcej wyglądają posadzone do gruntu kapustne:

Ale mam i takie, które przetrwały ślimako-natarcie i wyglądają już o niebo lepiej:



W kolekcji błędów głupich mam jeszcze źle opisane patyczki z oznaczeniami siewu. Źle, bo długopisem. Deszcz i słońce zabrały ślad po długopisie i zostawiły czyściutkie patyczki. Dzięki temu w niektórych miejscach nie wiem co mam posiane. Szczególnie tam, gdzie sianie nie odbywało się wedle planu, tylko spontanicznie. Zadanie na przyszłość: nie gubić wodoodpornego pisaka!

Może błędów jest i więcej, tylko konsekwencje jeszcze niewidoczne...

A z wydarzeń szczęśliwych, to od ponad tygodnia jest z nami Staś.


Chcieliśmy mieć drugiego psa. Tym badziej takiego, który lubi przebywać na zewnątrz, bo nasza Sabina-Hrabina mimo gabarytów jest psem typowo domowym z ulubionym miejscem w kuchni pod stołem.
Stasinek wręcz przeciwnie. Jego historia niedokładnie przebadana, ale prawdopodobnie przez rok był bezdomny i mieszkał w lesie. Potem dom tymczasowy, przytulisko. Zamknięcie w mieszkaniu jest dla niego lekką traumą. Dostałam go z dobrych rąk Pani Marii, która wraz z mężem kilka wsi dalej prowadzi azyl dla psich nieszczęść ofiarowując im swój dom, czas, opiekę, pieniądze i miłość. W tym momencie jest u nich ok. 50 psów (!).
Teraz Stasiek przyzwyczaja się, że ma już swoje miejsce i swoich ludzi. Chodzi za mną krok w krok, pilnuje kiedy jestem w ogrodzie.


Odprowadza do naszej dwupasmówki i czeka tam, kiedy wyjeżdżam i wracam. No i próbuje rozruszać trochę Sabę.


Tak więc stadko nam się powiększa. Czas pomyśleć o jakichś hodowlanych.

Czarne bzy kwitną na potęgę, więc produkcja syropów ruszyła.
Taki dorodny okaz mam za stodołą:

Kilka pomniejszych w sadzie, ale je zostawiam na owoce.
Ponieważ i truskawki się zaczynają pokusiłam się o zrobienie dżemu truskawkowego z kwiatami czarnego bzu. Przepis znalazłam tutaj. Kwiatów dałam nieco więcej niż w przepisie. Nie dałam pektyny, bo nie mam. Za to miałam jeszcze resztkę Agar-agar. Niby nie przepadam za słodkościami, ale pierwszy słoiczek zjadłyśmy z Małą M. po prostu łyżeczką... do czysta. Ta cytryna i kwiat bzu bardzo fajnie współtworzą truskawkowy smak.

Po upalnych burzowych dniach nadeszły zimne deszczowe. Siadłam i rozpisuję co jeszcze mogę w tym roku posiać/posadzić. Widzę, że kiedy życie nawarstwia się i spiętrza, taki harmonogram wprowadza pewien ład.

A za 2 tygodnie wraca K. Tralalalalala

Dobrego weekendu dla Wszystkich!

16 maja 2014

Notatka o marzeniach żywieniowych

Naszym celem pośrednim jest żyć z gospodarstwa. To czy się uda również zarabiać na to życie, to się okaże. Kilka pomysłów mamy, Życie je pewnie zweryfikuje. Ale Życie ma to do siebie, że nawet jeśli puka się w głowę na niektóre pomysły, to za chwilę podsuwa inne do wykorzystania. I to jest świetne!

W tym momencie chodzi nam głównie o życie z gospodarstwa w sensie jedzeniowym. Mieć jak najwięcej swojego! Zjeść na świeżo, narobić przetworów, ukisić, ususzyć co się da i mieć.
Dlatego teraz robię co mogę, żeby już w tym roku móc się cieszyć swoim jedzeniem. Przynajmniej częścią swojego. Dlatego tak cieszę się z każdego kiełkującego nasionka, dlatego obserwuję, uczę się, podpytuję…

Kupowanie warzyw w sklepach i na bazarach już od dłuższego czasu stało się dla mnie… upokarzające – długo szukałam dobrego określenia na to uczucie, nie wiem czy to najlepsze, ale jest to jakaś mieszanka zażenowania i upokorzenia. W przypadku innych produktów nie czuję tego tak namacalnie, jak przy warzywach. Nieustanne oszustwo, w białych albo mniej białych rękawiczkach. Piękne, soczyście zielone brokuły, które żółkną w chwilę po odpakowaniu z folii, okrojone selery z gnijących już części, wielkie jak kij marchewki, tak nadmuchane, że z dziurami w środku.W pewnym momencie człowiek przystaje i zastanawia się dlaczego ma za to płacić, a co gorsze, jeszcze to zjeść?

Paradoksalnie, mieszkając na wsi, wcale nie jest dużo łatwiej o kupienie świeżych i zdrowych produktów "od chłopa". Albo ludzie uprawiają małe ogródki przy domu i mają „tyle co dla siebie”, jeśli więcej, to pryskane, bo „bez tego nic już teraz nie urośnie” – w całej Polsce to samo tłumaczenie podawane z ust do ust jako prawda objawiona. Co więcej, niektórzy rolnicy w ogóle nie identyfikują oprysków z czymś szkodliwym. Pytam niedawno po co pryskają truskawki. W odpowiedzi słyszę, że to nie na truskawki, tylko na chwasty. Truskawkom nic nie szkodzi…

Jeśli nie ma się swojego jedzenia, trzeba postarać się o zaufane źródło, a to czasami wymaga trochę wysiłku, nawet na wsi. Czasami jakaś starsza kobiecina z małym ogródkiem i jedną krową ubolewa, że świat stanął na głowie, bo od zawsze wieś żywiła miasto, a teraz miasto żywi wieś. I nawet w małych wiejskich sklepikach, warzywa pochodzą od hurtowników z miasta, przebywając niepotrzebnie wiele kilometrów w jedną i drugą stronę, wzbogacając kolejnych pośredników.

Teraz chcielibyśmy wyżywić przynajmniej siebie. W jak najpełniejszym zakresie. A z czasem może się uda i w pełnym? A może nie tylko siebie? W minimalnym stopniu już wiem jaka to radość w duszy i w gębie zerwać to swoje, świeże pachnące, soczyste, może i nie bardzo proste czy całkiem okrągłe, ale smakujące, a nie "o smaku...". I jak przyjemnie podarować torbę fasolki, sałatę i kilka pomidorów gościom z miasta.

W międzyczasie odkrywam różnych współmieszkańców na swojej ziemi, jak widać nie tylko mojej:)




To stworzenie jest dla mnie zagadką. Ktoś mi podpowie co to jest i czy powinnam to pokochać?



Jak widać, do najmniejszych nie należą...

Chciałam jeszcze pokazać jak wygląda mój zagon gryki po wczorajszych ulewach, ale mój aparacik odmówił współpracy. W każdym razie po polu płyną wartkie strumienie, a wejście na nie grozi trwałym pozostaniem.


P.S.
A tutaj jeszcze takie wydarzenie: zjazdkoop.pl Jeśli ktoś może, to zachęcam do zapoznania się, udziału, wsparcia... Będąc człowiekiem z miasta też można mieć dostęp do fajnego jedzenia w rozsądnych cenach.

To może dla odmiany trochę słońca dla Wszystkich!

11 maja 2014

Notatka o drodze

Kupując nasze gospodarstwo byliśmy świadomi, że jest problem z dojazdem, ale wtedy już wiedzieliśmy, że nie ma miejsc idealnych. Bardziej interesowało nas otoczenie, ziemia, nachylenie, nasłonecznienie, poczucie przytulności, istnienie sadu oraz przynajmniej pozostałości zabudowań z podstawowymi mediami. Nie chcieliśmy kupować pustego pola i zaczynać od sadzenia każdego pojedynczego drzewka i całego korowodu związanego z przyłączaniem się do cywilizacji. Każdy ma jakieś tam kryteria, my mieliśmy takie. Poza tym miło jest mieć na swojej ziemi coś, co pamięta poprzednie pokolenia (u nas oprócz sadu i domu, jest to z pewnością instalacja elektryczna). Siadając wieczorami przed domem, wiem, że dobra to była decyzja. Doceniam cień rzucany przez drzewa i odgłosy ptaków, które mają w tych drzewach gniazda i sznurki na pranie, które można rozwiesić pomiędzy dorosłymi drzewami - wszystko jak trzeba. 

A propos sznurków na pranie - dziwiłam się strasznie, jacy to wysocy ludzie musieli mieszkać tu przed nami, żeby rozwieszać pranie na takiej wysokości. Do gigantów nie należę, ale te 1,5 m trochę przekraczam, tutaj musiałabym stanąć przynajmniej na pierwszym stopniu drabiny, żeby tych sznurków dosięgnąć. Zaczęłam snuć romantyczne historie jak to kobieta prała, a facet rozwieszał pranie, jaka panowała między nimi miłość i symbioza... PUK, PUK - obudź się! Zawieszone dawno temu sznurki wrosły w pnie i podnosiły się razem z rosnącym drzewem. Nie ja doszłam do tak oczywistego wytłumaczenia. Pomocne dłonie męskie poproszone o obniżenie sznurków szybko sprowadziły mnie na ziemię.

Wracając do drogi. Brak dojazdu akceptowaliśmy, oczywiście w granicach rozsądku i możliwości finansowych. Poza tym był to jakiś argument przy negocjacjach dotyczących ceny gospodarstwa. Oficjalnie nasza działka przylega do drogi gminnej. W praktyce droga gminna jest drogą polną na traktor jedynie i jedynie tak użytkowana, nie prowadzi bowiem do żadnego innego domostwa, a nasze przez ostatnie 16 lat nie było zamieszkałe. Do tej pory, chcąc podjechać pod dom, korzystaliśmy z grzecznościowego przejazdu przez podwórko Sąsiadów, ale było to rozwiązanie czasowe i tylko na suchą porę. Raz już po mokrej nocy wyjeżdżałam podpięta do traktora. 

Po drugie, część działki przylegająca do tejże drogi jest oddalona jakieś 300 metrów od domu i jest lekko nachyloną łąką, po której i tak trzeba byłoby poprowadzić jakiś sensowny dojazd. Łatwiejszym rozwiązaniem okazało się dokupienie paska ziemi od sąsiada i zrobienie tam dojazdu, który będzie nas łączyć z inną drogą gminną, tym razem już szutrową, ale użytkowaną, co rok utwardzaną i odśnieżaną. 
Tym niemniej całe to przedsięwzięcie leży po naszej stronie, zarówno organizacyjnej jak i finansowej. 
Nie robimy tego, jak nakazują doświadczone głosy z firm zajmujących się podobnymi usługami, czyli korytowanie na pół metra, wysypywanie gruzu, utwardzanie, wysypywanie tłucznia, utwardzanie, wysypywanie klińca, utwardzanie i... "mosz, Pani, drogę na lata". Może i tak, ale koszty takiego przedsięwzięcia łatwo przekonały mnie do posłuchania praktycznego głosu Sąsiadów. I tak powstała dwupasmówka, którą sama codziennie utwardzam. Pewnie przez kolejne dwa, trzy lata trzeba będzie podsypywać jeszcze przynajmniej po połowie tego, co teraz, ale to i tak jest pół ceny za "drogę na lata" i jeszcze rozłożone w czasie. Chyba, że się okaże inaczej i będę sobie pluć w brodę i kajać się publicznie.

Po rozpatrzeniu możliwości gruzowo-kamiennych w okolicy, kosztów transportu i innych trudności, zdecydowaliśmy się na gruby tłuczeń w ilości 22 tony na 100 metrów dwupasmówki. U nas najtaniej - 70 zł za tonę, przynajmniej za tyle udało mi się znaleźć w okolicy. Dodatkowo miły pan nie policzył za transport. Wyjściowa cena była przeszło dwa razy wyższa. Nie jest to region zasobny w kamień - widzę to na własnym polu. Najbliższe kamieniołomy i kopalnie mocno oddalone. Gruz na wsi rozchodzi się jak świeże bułeczki - każdy ma jakiś kawałek drogi do podsypania. Może i my będziemy mieć w przyszłości trochę gruzu, to się podsypie.

Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie patent sypania kamienia od razu w dwóch rzędach. Po prostu na przyczepie montuje się pieniek długości przerwy pomiędzy rzędami. Ciężarówka jedzie, przechyla przyczepę, wraz z przechyłem kamień obsuwa się po dwóch stronach pieńka. Doceniłam to rozwiązanie po kilku ruchach łopatą w kamieniu. Inni dostawcy kamienia czy gruzu, z którymi rozmawiałam od razu uprzedzali o potrzebie dwóch silnych chłopów do rozgarniania kupek.

A poza tym, powstały pierwsze chlebki w naszym domu. Zakwas czuje się tutaj dobrze, klimat mu służy. Chleb pszenno-żytni z dodatkiem ziemniaków i maślanki.


Spokojnej niedzieli dla Wszystkich.

8 maja 2014

Notatka majówkowa

Na majówkę przyjechały pomocne dłonie w liczbie 4. Dwie żeńskie zajmowały się głównie pikowaniem sadzonek, a dwie męskie cięższymi pracami, których sama nie dawałam rady ugryźć. Naprawdę udało się sporo rzeczy pchnąć do przodu, mimo że z piłą, wiertarką i młotkiem musieliśmy się wstrzelić w dni robocze, co nie było łatwe, logistykę nam rozwalało i ostatecznie w niedzielne popołudnie została użyta wyrzynarka:) 

Efekty pikowania
I tak 1 maja był dniem przeprowadzki-ciąg-dalszy. Nasz samochodzik zapakowany po zęby przejechał kolejny raz trasę pomiędzy naszym starym a nowym siedliskiem. Została jeszcze ostatnia partia sprzętu ciężkiego do jednorazowego przewiezienia po powrocie K. Oczywiście dużo emocji z tym związanych, wzruszeń, a nawet łez, bo kawał szczęśliwego życia tam zostawiamy, ale dużo dobrych wspomnień zapakowałam i zabrałam.

Zapakowany kanciak. Fot.: D.Z.
A na miejscu uruchomiliśmy drugie drzwi wyjściowe, co wiązało się z naprawą zawiasów, podcięciem drzwi, nadsztukowaniem progu oraz zrobieniem schodków... i ustawieniem ławeczki koniecznie:) Drzwi południowe bardzo ułatwiają mi życie, szczególnie związane z pozbywaniem się kuchennych zlewek.

Wejście płd-zach.
Powstał wielki kompostownik w sadzie między krzakami czarnego bzu. Można mu jeszcze dorobić przegródkę. Na razie wykorzystuję po prostu jedną część, no i w końcu mogę zaprosić dżdżownice.

Kompostownik
Podkop pod kibelkiem został wykonany nawet nie wiem kiedy... Zwiększyła się mocno, że tak powiem: przepustowość;)
Drobiazgi typu powieszona półka, wniesiona szafa, zrobiona półka na buty, odczyszczona wielka stolnica, czy uszczelniona Frania - każda z tych rzeczy ma dla mnie ogromne znaczenie, bo ułatwia funkcjonowanie i pozwala skupić się na rzeczach potrzebniejszych niż przekładanie betów z miejsca na miejsce.

Na pierwszym planie zakorkowana Frania. Następne pranie już w niej. Fot.: D.Z.

Z większych historii, to powstała jeszcze dwupasmówka, która umożliwia w końcu podjazd na całkiem znośną odległość od domu. Do wykonania został kawałek najtrudniejszy, czyli jakieś 20 metrów zjazdu. Dzisiaj ma przyjść fachowiec i określić czy zjazd powinien być na wprost, czy po łuku w prawo lub w lewo i jaką techniką najlepiej go wykonać. Uhhh, tego się boję. 

Dwupasmówka.
Pomocne dłonie męskie prześwietliły też trochę sad. Poległy samosiejki, które wyrosły ponad miarę i strasznie cieniowały, przez co ziemię porastały mchy i paprocie oraz podagrycznik w dużych ilościach. Teraz będzie można kosić i kosić, może to coś zmieni.

W ogrodzie powolutku rosną kupy darni z oczyszczonych kawałków pod uprawę. W tym miejscu wielkie dzięki dla Gorzkiej Jagody za porady dotyczące sadu i ogrodu. Zaczynałam wpadać w panikę, że mi to wszystko zarośnie. Tymczasem zaczynają się pojawiać pierwsze listki posianych dóbr. Czy wszyscy czują to samo wzruszenie na widok małego, zielonego, rodzącego się życia?:)








W ostatnich dniach kwietnia udało mi się jeszcze zebrać końcówkę mniszka na syrop. Jakoś miałam w głowie zakodowane, że robi się to w maju i musiało dotrzeć do mnie, to co widzę dookoła, no i ledwo zdążyłam.


Przymrozki skasowały mi kilka sadzonek pomidorowych, które hartowałam na zewnątrz i zapomniałam wnieść na noc do domu, dwie cukinie oraz... mrozoodporne kiwi hmmm.
Wczoraj wiało przeraźliwie, a dzisiaj od rana pada równiutki deszcz i robi się coraz cieplej. Na popołudnie zaplanowane sianie gryki.

A tak w ogóle, to w przerwach pomiędzy różnymi pracami udało się jeszcze zrobić sesję zdjęciową Małej eM przedziwnym aparatem.

fot.: D.Z.
No to tyle informacji z okresu okołomajówkowego. 
Cześć pracy!